„Po meczu Czechosłowacji z Rosją, która jeszcze wtedy była Związkiem Radzieckim, jeden gość, co oglądał ten hokej, tak się cieszył z naszego zwycięstwa, że umarł na zawał. (…) Jego żona pracowała w Radzie Narodowej, wezwali ją na rozmowę i musiała im tam uroczyście przysięgać, że jej mąż umarł z żalu, bo nasi wyzwoliciele przegrali, inaczej by ją wywalili z roboty. (…) Dopiero po upadku komunizmu można było zacząć mówić głośno, że ten człowiek wtedy w gospodzie Na Rogu umarł śmiercią bohaterską: z radości. Nawet ktoś chciał przybić informację na krześle: >>Tu zginął bohater, który umiał się cieszyć<<”.

Również ta książka wydaje się być dla tych, którzy chcą się cieszyć. Nawet nie muszą przy niej umierać. Cieszyć humorem, w którym absurd łączy się z nostalgią i prawdami życiowymi z historią w tle. Przez to „Świecom w pogańskim gaju” – jeśli miałbym nawiązać np. do „czeskich” książek wydanych w Polsce w 2020 roku – bliżej do zbioru opowiadań „Gorzki świat” Josefa Škvorecký’ego niż do „Bezrożca” Petra Stančika (w tej drugiej jest jedna opowieść zanurzona w oceanie zabawnego nonsensu). I jak w „Gorzkim świecie”, u Kamena opowiadania są gorsze i lepsze z przewagą tych drugich.

Blisko trzydzieści tekstów na niecałych trzystu stronach. Już to pokazuje, że gdyby Jiříego Kamena posadzić wieczorem w towarzystwie przy ognisku, świt nastałby niezauważony. Ma dużą wyobraźnię i gadane. Potrafi dopieścić tytuł opowiadania, np. „Mania, puść mnie! Horror minimalistyczny” lub „Pieprzą się tam, Pawełku, albo Elvis z Záluža”. A w zawartości opowieści pomysłowo rzuca światło nawet na takie życiowe sytuacje: „Wtedy zaczęło się piekło. Jego chrapanie nieustannie zmieniało rytm i intensywność. Od cichutkiego kwilenia jak u noworodka przeskakiwano niczym igła na winylowej płycie do straszliwego rzężenia”.

Swoich bohaterów umieszcza w różnych okresach historii swej ojczyzny. Przede wszystkim tej powojennej, z rodzimymi komunistami i Rosjanami. Donosami i awansami niekoniecznie za sensowne zasługi. Zamykaniem w więzieniu pod byle pretekstem. I oczywiście z licznymi absurdami. Przy czym o historii potrafi pisać nie tylko z użyciem ważnej daty (jak np. rok 1968), ale też w taki sposób: „W dwudziestoleciu międzywojennym goście kawiarni uważali drżenie pośladków wywołane przez pędzące pociągi za świadectwo postępu, który wraz z coraz większą liczbą fabryk pchał się drzwiami i oknami do ich miasta”.

Trzeba też przyznać, że jego postacie bywają zapętlone w absurdalne sytuacje niekoniecznie przez sytuację polityczną. Wie coś o tym np. redaktor czasopisma muzycznego (z jednego z moich ulubionych opowiadań „Mamia mia”), który mierzy się z sytuacjami typu: „– Nie. Ja nigdy nie jestem całkiem naga. Nawet Fero, szef naszej kapeli, nie widział mnie nago. Majtki zdejmuję, ale koszuli nigdy. – Słyszy pan? To jest przyzwoita dziewczyna”.

Może się podobać, że Autor pod powierzchnią humoru umie uwypuklić sprawy istotne. Jak uzależnienie córki od matki („Przez te wszystkie lata przeżyte z tobą nauczyła się, co o czym sądzisz, i ma w głowie twój głos, który nie pozwala jej na podejmowanie samodzielnych decyzji”), pedofilię, wersję kapitalizmu bez szacunku do człowieka, potrzeby kobiet (Zdradzony mąż mówi: „– W domu nigdy nie zachowywała się jak nimfomanka”. „– A czy to nie jest właśnie sedno pańskiego problemu?” – odpowiada mu jej domniemany kochanek).

Nie mam pojęcia, czy wątki z udziałem krótkich spodenek z czarnego sztruksu w czerwone kwiatki, wytatuowanego Majora z Legii Cudzoziemskiej, sromotnikami smrodliwymi (Phallus impudicus, czyli penis bezwstydny), kompotu z dyni i piękności w kasku z lybaru na głowie to tematy wzięte z prawdziwego życia Jiříego Kamena. Nie wiem też, czy postacie autentyczne, jak Jiří Mucha (syn Alfonsa – tak, tego właśnie) powiedziały i zrobiły to, co Autor opisał w „Świecach w pogańskim gaju”. Ale że chciał Czytelnika rozbawić na poziomie, a nie zachęcić do taniego rechotania, to raczej pewne i najważniejsze.

„W salonie stanął jak wryty. Coś podobnego musiał poczuć doktor Jekyll, który pewnego poranka zobaczył na własnej kołdrze zamiast swoich wypielęgnowanych lekarskich dłoni łapy mordercy i bandyty Hyda. Leżały przed nim i były to jego ręce”.

P.S. Kiedy pisałem tytuł tej książki, zamiast „gaj” pojawił się „haj”. Taka tam niezamierzona pointa.

Jiří Kamen, Świece w pogańskim gaju, Fundacja Instytut Reportażu, 2021, s. 272