„Wiele lat po wygnaniu z Polski, w 2002 roku, Zygmunt Bauman odbierał doktorat honoris causa Uniwersytetu Karola w Pradze. W trakcie przygotowań do ceremonii wypłynął niespodziewany problem: hymn którego kraju odegrać na cześć laureata? (…) Rozstrzygnięcie dylematu wymyśliła Janina: niech odegrają >>Odę do radości<<, hymn Europy. Wszak Zygmunt jest Europejczykiem, w Europie się urodził, mieszka i pracuje, a najważniejsze – czuje się Europejczykiem”.
Tytułowy bohater tej książki uważał, że socjalizmu nie należy traktować jak skończony projekt, lecz jako „pobudkę do działania na rzecz sprawiedliwszego świata”. To proces nieustający, coś jak „sztuka niekończącej się rozmowy”. Również ambicją Artur Domoslawski, tak myślę, nie było całkowite odkrycie Zygmunta Baumana. To zresztą niemożliwe. Ale dążenie do niego, zbliżenie się jak najbardziej. Przy tym pisanie bez tezy strącania z cokołu i stawiania pomnika trwalszego niż ze spiżu. I sugestia, by Czytelnik czerpał z krynicy bogatego życiorysu to, co uzna za ważne dla siebie.
Jak mówi Autorowi jedna z socjolożek, jej badania dowodzą, że uprzedzenia nie poddają się faktom. Mimo to, jeśli już Czytelnik zacznie wymagać czegoś od Baumana, mógłby zacząć od siebie. By do życiorysu tego słynnego Polaka podchodził jak James Bond do rozbrajania bomby albo chirurg do operacji na otwartym sercu. Inaczej nie pojmie, czemu Bauman tak uwierzył w komunizm, że na jakiś czas zerwał kontakt z własnym ojcem i krytykował przy tym niektóre koleżanki i kolegów. Nie dostrzeże jego przyznania się, że „oślepł”, a jednak nie utracił wiary, nawet jeśli czasem była to wiara bardzo naiwna. Choć wygodniej byłoby mu nawet udawać „nawróconego”, być konformistą w Polsce czy w Izraelu.
Może dlatego płacił wysoką cenę, nigdy nie stał się w pełni częścią otoczenia: „W polskiej szkole – Żydem. W Związku Radzieckim – Polakiem, zapadnikiem, kimś obcym. W wojsku – inteligentem i Żydem. W KBW – to samo, a dodatkowo uważano, że zadziera nosa. Gdy przyszedł na uczelnię był… podejrzanym typem z KBW. Dla inteligentów, którzy wynieśli ze swoich kręgów rodzinnych tak zwany kapitał kulturowy, był trochę >>barbarzyńcą<<, człowiekiem znikąd”.
Właśnie to jego kroczenie własną drogą świeci dla mnie blaskiem szczególnym. Nie chciał być naukowcem zamkniętym w murach uczelni, sztywno przywiązanym do metod badań. Dla niego wybitnymi socjologami „bez uniwersyteckich pieczęci” byli na przykład Franz Kafla i Milan Kundera. Czytał prace pisarzy, antropologów, psychologów. Chciał „zaproponować całościową opowieść o świecie i zachodzących w nim przemianach, całościową interpretację ludzkiego losu epoki płynnej nowoczesności”.
Już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku niektórzy studenci i absolwenci socjologii, kiedy pojechali w Polskę i rozmawiali z ludźmi byli zdumieni, że na przykład w jakimś miasteczku ludzie podchodzili do nich i mówili: „>>Mężczyzna bez nogi mieszka na trzecim piętrze bez windy<<. Jak to możliwe? Dzięki badaniom odkrywaliśmy, że ludzie żyją w nędzy, nie mają kanalizacji”.
Dlatego Bauman starał się być bliżej ludzi, mimo zmieniających się systemów i mód. Zresztą uleganiu modom się brzydził. Według jednej z jego córek ojciec starał się wyrabiać w niej i siostrach „solidność, niezależność myślenia. (…) Absolutnie zakazaną rzeczą było naśladowanie innych – a już najgorsze było posługiwanie się uzasadnieniem, że >>tak się robi<<, że >>tak się ubiera<<, że tak jest powszechnie przyjęte”. Autor dodaje przy tym: „Powiedzieć mu, że tak się robi, że tak jest przyjęte, że tak robią wszyscy, oznaczało wyprowadzić go z równowagi”.
W teoretycznie „katolickim” kraju miał odwagę rozważać, że przecież nie tylko nauka i rozum – ale i przykazania religijne i kodeksy etyczne nie stanęły na przeszkodzie ludobójstwu.
Być bliżej ludzi niezależnie od rasy, wyznania, koloru skóry, zasobności portfela. Głosem protestu, mówieniem o niesprawiedliwościach i cierpieniu. Współodczuwać, szukać rozwiązań na polepszanie człowieczeństwa. Nawet jeśli świat to chaos, w którym „zaprowadzenie racjonalnego ładu jest trudne do wyobrażenia – ale to nie zwalnia z obowiązku podejmowania prób czynienia świata lepszym”.
Również Autor stara się być bliżej swojego głównego bohatera. Zanurzyć się głębiej w morzu pełnym sławnych nazwisk, nagród, spektakularnych wydarzeń.
Dzięki temu Czytelnik wie, że gdy Artur Domoslawski odwiedza Profesora, ten „proponuje wspólne oglądanie filmów. Przysypia wtedy w fotelu. Oglądamy dzień po dniu zaproponowane przez niego obrazy austriackiego reżysera Michaela Haneke – >>Ukryte<< i >>Funny Games>>”. Bauman jest kibicem piłkarskim Polonii Warszawa, nadopiekuńczym kucharzem, przez wiele lat pali „tytoń marki Clan, w zielonym opakowaniu w szkocką kratę”. Wstaje „o czwartej rano i idzie prosto do swojej pracowni na piętrze. Siada przed komputerem, przegląda internetowe wydania porannych gazet, następnie zaczyna pisać”. A swoją sześćdziesiątą rocznicę ślubu ze swoją żoną Janiną świętuje „w warszawskim Bristolu, gdzie co roku obchodzili rocznice przed wygnaniem z kraju”.
To książka o Zygmuncie Baumanie, Polsce, świecie i o każdej/każdym z nas.
„Wrażenie zrobił na mnie ołtarzyk ułożony z kilkunastu jego książek w starej, przesyconej artystyczno-dekadenckim duchem dzielnicy Santa Teresa w Rio de Janeiro. Księgarz nie potrafił wiele powiedzieć o autorze: uniósł jedynie dłonie w górę, mówiąc coś w rodzaju >>Bauman-gigant<<. Był przekonany, że to Anglik”.
P.S. Książkę tę kupiłem wysyłkowo w Księgarnia Smak Słowa. Poprzednią, o której tu pisałem, czyli „Tylko góry będą ci przyjaciółmi” Behrouza Boochaniego – we Wrzenie świata. Warto wspierać lokalne księgarnie.
Artur Domosławski, Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana, Wydawnictwo Wielka Litera, 936 str.