Obywatelka K.L.
Kasia Lins
Polydor/Universal Music Polska 2025, TT: 49’00”

Są artyści, którzy po śmierci stają się instytucjami. Nie ludźmi, nie twórcami – instytucjami. Grzegorz Ciechowski od dawna już nie żyje (zmarł w 2001 roku), a mimo to wciąż bywa obecny na polskiej scenie bardziej niż niejeden żywy. Jego biel, czerń, nerwowość i chłód są w polskiej kulturze jak linia metra, która ciągnie się pod miastem – niewidoczna, ale każdy wie, że tam jest.

Twórczość Grzegorza Ciechowskiego, to bardzo ważna część mojego procesu stawania się dorosłym i świadomym otaczającego świata człowiekiem. Jego muzyka, pisane przez niego teksty funkcjonowały w mojej głowie tylko w wersji oryginalnej, traktowałem je jako mój intymny świat, do którego nikt inny nie ma wstępu. Jestem w nim tylko ja i on.

Miałem szczęście widzieć na żywo kilka koncertów Republiki i Grzegorza Ciechowskiego, w tym ten słynny w Jarocinie, w 1985 roku, kiedy część publiczności przywitała muzyków kamieniami, pomidorami i workami z mlekiem. Republika się nie przestraszyła, zagrała i swoją muzyką kompletnie uwiodła widzów. Zespół był żegnany długą owacją.

Po nagłej śmierci artysty, co jakiś czas pojawiały się utworu z jego dorobku, czy to z okresu funkcjonowania zespołu Republika, czy solowych działań jako Obywatel G.C. wykonywane przez innych artystów. Ta muzyka w innym, niż oryginalne wykonaniu, zupełnie mnie nie interesowała, a nawet czułem do tych poczynań pewną awersję.

Tak było do dzisiaj, bo właśnie dzisiaj ukazał się album, który zburzył mój dotychczasowy stosunek do twórczości Grzegorza Ciechowskiego i wpuścił do mojego tajnego pokoju z jego muzyką i tekstami kogoś, o słuchanie kogo kompletnie bym siebie nie podejrzewał.

„Obywatelka K.L.” Kasi Lins to projekt, który jest czymś znacznie więcej, niż klasycznym albumem z coverami — to intymny dialog artystki z duchem Grzegorza Ciechowskiego, nie jako pomnikiem, ale jako wciąż pulsującą w naszej świadomości obecnością.

Album „Obywatelka K.L.” nie jest rekonstrukcją ani celebracją nostalgii. To reinterpretacja przez pryzmat kobiecej wrażliwości, współczesności i charakterystycznej dla Lins mrocznej teatralności. To nie jest relacja mistrz–uczeń. To dialog równych sobie artystów, mimo że jedno z nich mówi już tylko poprzez zapisane kiedyś nuty. Relacja Lins–Ciechowski jest jak rozmowa dwóch wrażliwości – jednej, która była, i jednej, która jest, tu i teraz.

Najbardziej fascynujący jest fakt, że Lins nie próbuje być Ciechowskim, nie zakłada jego emocjonalnych kostiumów. Zamiast tego bierze jego teksty i umieszcza je w swoim ciele – w swojej wrażliwości, w swojej melancholii, w swoim erotyzmie. W jej wykonaniu „Przyznaję się do winy” staje się nie manifestem, lecz spowiedzią, „Moja krew” traci „militarną” ostrość, ale zyskuje pierwotną, kobiecą siłę – nie krzyk, lecz puls, a „Sexy doll” jest dojmująco przejmującą afirmacją samotności. Duet z Kayah w „Naszej pornografii” pokazuje, że kobiety mogą wspólnie opowiadać o pożądaniu i nie potrzebują do tego mężczyzny.

„Obywatelka K.L.” Kasi Lins jest albumem nie o nostalgii, ale o ciągłości sztuki. O tym, że słowa mogą trafić do kogoś trzydzieści lat później, a ktoś inny może je ponownie ożywić — nie kopiując, lecz oddychając nimi po swojemu.

Słuchając dziś po raz kolejny albumu Lins jestem przekonany, że Ciechowski doceniłby tę płytę. Nie za wierność – bo Lins nie jest wierna, nie za hołd – bo Lins nie oddaje hołdu. Doceniłby ten album za jego bezczelność, która u niego była przecież codzienną walutą. Za to, że nie bała się wejść w jego świat i poprzesuwać mebli w jego mieszkaniu. Za to, że nie udaje, iż rozumie go lepiej – ale mówi własnym głosem. Za to nie kłania się legendzie, tylko z nią rozmawia.

Album „Obywatelka K.L.” Kasi Lins polecam zdecydowanie.

Jacek Bulak © 2025

Albumu można posłuchać w serwisie Apple Music.