Pan Moritz roześmiał się, pokręcił głową, dopił resztę swojego piwa, pustą szklankę pokazał właścicielowi kawiarni, jegomościowi w kamizelce z brokatu, sięgnął do paczki papierosów, zapalił, zdmuchnął zapałkę, wrzucił ją do pustej popielniczki, poskrobał się po głowie, założył nogę na nogę, rozparł się wygodnie na krześle, zmiótł niewidoczny pyłek z nogawki spodni, popatrzył ironicznie na pana Praga, znowu pokręcił głową, przesunął karton mleka po blacie stolika i rzekł: – Bzdura.
Tytułowy bohater książki autorstwa Vlastimila Třešňáka dołącza do pozornie osobliwych postaci w serii Stehlík Wydawnictwa Dowody. Staje obok na przykład straszydeł Karela Michala, redaktora pisma muzycznego od Jiříego Kamena i detektywa Labavo stworzonego przez Petra Stančika. Wydają się przybyszami z innej planety. Lecz przy bliższym poznaniu można stwierdzić, że są tacy, jak wiele i wielu z nas: połączeniem prawd życiowych z humorem nierzadko absurdalnym (zamierzonym i nie).
W tej książce motywem przewodnim jest pragnienie rozwikłania pewnej tajemnicy. Jej namacalnym symbolem jest pierścień w kształcie węża, który w rozwartej paszczy trzyma zielony kamień, szmaragd oszlifowany w sześć faset. Próby rozwiązania zagadki okraszone są sytuacjami dobrze znanymi z książek w serii Stehlík.
W tym przypadku śledczy podczas przesłuchania plącze rubrykę „Liczba zębów zatrzymanego” z rubryką „Temperatura ciała zatrzymanego”. Dziennikarze piszą: „Cała akcja wypadła na piątkę, choć morderca pozostał niewykryty”. Pan Václav „po kilku tygodniach wspólnego gospodarowania” i po gwałtownej wymianie poglądów „na czołówkę zachodnioniemieckiej ligi piłki nożnej” proponuje współlokatorowi „przejście na pan albo wyprowadzenie się”. Pan Prag nie radzi sobie w rozmowie z kobietą – cisza staje się coraz głośniejsza i dokuczliwsza, a on w duchu prosi: „Boże, spraw, niech chociaż ktoś zatelefonuje!”. Zaś pan Moritz namawia współlokatora do wspólnego założenia salonu chiromancji dla zwierząt. Na widok nadciągającego deszczu cieszy się, że przynajmniej ma stojak na parasole. Na pytanie, co zainspirowało go, by na namalowanym obrazie „Zaśnieżone ramiona” umieścić „zaspy śnieżne na ramionach i szyi pięknej dziewczyny” – odpowiada, że miała łupież.
Jednocześnie fakt, że Autorowi nie chodzi tylko o rozśmieszanie dla samego rozśmieszania, potwierdza kobieta, która w odróżnieniu od męża w małżeństwo zainwestowała również serce. Inna – która dla „Frankfurtu nad Menem była tym, czym swego czasu Quasimodo dla Paryża nad Sekwaną” – w obszarpanym palcie i starych męskich buciorach niesie swoje krzyże w formie dwóch drucianych wózków. Optyczne okulary słoneczne nawet w połowie deszczowego marca znajdują mądre przeznaczenie. A wspomniana zagadka z pierścieniem w roli głównej niesie ze sobą również ponurą prawdę o naturze człowieka.
W „To, co najistotniejsze…” jest też miejsce na prawdziwą poezję – kiedy jeden z bohaterów widzi, jak przed nim na chodniku wiatr pędzi „wczorajszy numer gazety >>Frankfurter Allgemeine Zeitung<<”, ma poczucie, jakby „wyprowadzał motyla na mały spacer”.
Wszystko to z wyczuciem stara się oddać tłumacz Piotr Godlewski z użyciem zwrotów i słów „niebożątko”, „subtelny cyzelunek”, i „papierowa koronka nanizana na dolną część szklanki”.
Szkoda tylko, że na tej książce jej wydawca nie umieścił ostrzeżenia, by nie czytać jej w pociągu w tak zwanym wagonie ciszy – albowiem podczas lektury trudno nie zaśmiać się na głos przynajmniej kilka razy. Dobrze, że tym razem nie jechała ze mną Magda Grzebalkowska, bo słusznie dołączyłaby mnie do grona ciszowych zakłócaczy.
– Dawno już chciałem namalować, jak coś znika doszczętnie i bez śladu – rzekł pan Moritz.
– To niemożliwe, żeby coś znikło doszczętnie i bez śladu – sprzeciwił się pan Prag.
– Możliwe. – Pan Moritz uśmiechnął się leciutko i ostatni raz przejechał czernią po płótnie.
Rafał Kowalski © 2023
Vlastimil Třešňák, To, co najistotniejsze o panu Moritzu, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2023 (data 1. wyd. pol.), s. 300