Zauważyli, że kobiety, które przeżyły Holokaust, często uważają, że ich kobiecość nie jest pełnowartościowa. W czasie terapii wyrażały żal, że nie miały szansy jako młode dziewczyny przeżyć radości dojrzewania. To było poczucie straty beztroskiego cieszenia się kobiecością. Wymyślili więc, że urządzą dla nich konkurs i terapię behawioralną w jednym. Nazwali go Miss Holocaust Survivor, nawiązując do tradycji konkursów piękności”. (…) – Ale tutaj nie chodzi o urodę seniorek. To jest rytuał. Celebracja. Uzdrawianie. Najważniejsze, żeby Ocalałe wreszcie poczuły, że są kobietami, żeby mogły ładnie się ubrać, umalować, pozwolić sobie na próżność – tłumaczy Shimon.
Pani Alicja miała prawie sto lat, kiedy otworzyła drzwi swojego mieszkania na warszawskim Mokotowie i ukazała się Autorce „uczesana, umalowana, w stylowym fioletowym swetrze i niebieskich kolczykach, które migocząc, podkreślają błękit jej oczu”. Była więźniarka m.in. obozu Ravensbrück swój wygląd podkreśliła pytaniem, dlaczego miałaby wyglądać staro, skoro jest już stara? I że przecież wciąż żyje… Pan Leon przywitał się z Autorką ubrany godnie i elegancko m.in. w zielony wełniany pulower i kremową koszulę. Lata temu był więźniem Auschwitz-Birkenau, teraz mówi: „Częścią poczucia godności jest dbanie o siebie. W czasie wojny byłem bezradny, nie miałem możliwości obrony, byłem poniżany, wtłaczany w błoto, uprzedmiotowiony. Po wojnie obiecałem sobie, że już nigdy nikomu na to nie pozwolę. Dbać o siebie i wyglądać to jest nie tylko potrzeba estetyczna. To w dużej mierze potrzeba moralna”…
Bo to książka (wydana przez Wydawnictwo Czerwone i Czarne) o zwycięstwie jest. O triumfie bez użycia noża i karabinu tych, którzy mają różne pochodzenie, obecnie mieszkają rozsiani po świecie i łączy ich ta sama nić historii. A Czytelniczki i Czytelnicy z tej nici, według Karoliny Sulej, tkają swój wspólny los. Zgadzam się z tym, jako Czytelnik i osoba, której takie historie również są ofiarowywane, chce ich słuchać i utrwalać. Działając w ten sposób, każdy może być strażnikiem Pamięci.
Zwycięstwo oznacza walkę o przeżycie, ale też o godność. Według pana Leona perfidia nazistów polegała na tym, że najłatwiej zabić tego, którego najpierw wszystkiego się pozbawi – na przykład kultury, biografii, ostatniego guzika. Dlatego pani Alicja w Ravensbrück potrafiła się myć nawet zamrożonym piaskiem. Była przekonana, że gdy Niemka widziała więźniarkę, która „się uśmiecha, ma postawę i fason”, wtedy rzadziej podnosiła na nią rękę. Rozmówczyni Autorki podkreśliła, że „dbanie o siebie było częścią więźniarskiej niezgody na postawienie się w pozycji ofiary”. Nawiązują do tego również słowa pani Elżbiety, która tuż po wojnie znalazła się w Gorzowie Wielkopolskim, wtedy jeszcze w Landsbergu. W ich przyszłym mieszkaniu znalazła jasną sukienkę, którą jej mama założyła i…: „Wie pani, ona przeobraziła się w jednej chwili w kogoś. Jak to powiedzieć? Kogoś, kto jest kimś. Poczuła się kobietą, dopiero w tej sukience”.
Ta publikacja, która wydaje się „siostrą” książki „Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady” Karoliny Sulej z 2020 roku, podobnie jak ona jest również pochwałą szczegółu. Jest tu mowa o dzienniku pisanym naprędce podczas wojny: „Kartki miękkie, w kratkę, jasnoniebieski długopis. Dużo skreśleń. Zdecydowane, pełne werwy litery”. Jest czarno-czerwony sweterek pachnący naftaliną z przyklejoną do niego „żółciutka karteczka post-it” z podpisem „Pamiątka ze Stutthofu”. Sukienki, które przetrwały obóz w Terezinie, uszyte dla lalek przez babcię dla swojej wnuczki. Pani Helga pokazuje Autorce koszulę i spódnicę z esesmańskim poszewek, w których wyszła z obozu Mauthausen, a ona dotyka ich i zapisuje: „Skoro zajmuję się ubraniami, to muszę przecież wziąć do ręki. Ubranie jest śladem po człowieku, zapisem życia. Dlaczego miałaby wyrzucać stroje, które oznaczają dla niej zwycięstwo?”.
Karolina Sulej przyznaje – i znów się z nią zgadzam – że tak to się dzieje: wracają drobne, pojedyncze obrazy, jak koraliki. I że nigdy nie wiadomo, kiedy to się stanie. Autorka podkreśla, że bywa też tak, że cały nanizany naszyjnik wspomnień nagle się rozsypie i żadnego nie można znaleźć. Wtedy te koraliki wpadają w szczeliny pamięci zbyt głęboko.
Taki pojedynczy koralik jest cenniejszy niż perła. Bo perły przetrwają, w przeciwieństwie do niewysłuchanych i nieuwiecznionych opowieści z przeszłości. Jak na przykład te o ubraniach i godności, o szybkim dorastaniu i stracie w piekle na ziemi, które przecież miało miejsce nie tak dawno. I zawsze może wrócić, przed czym te opowieści przestrzegają.
Helga lubi też odwiedzać szkoły. Małym dzieciom nie opowiada o Zagładzie, ale już dwunastolatkom tak. Są przecież w tym samym wieku co ona, kiedy zaczął się nazistowski horror. Posługuje się jednak zupełnie innym językiem niż ten, który rozumieją dorośli. Językiem swego dziennika. Tłumaczy: >>Spróbujcie sobie wyobrazić, że musielibyście wszystko oddać. Nie bogactwa, takie zwykłe rzeczy. Gramofon, radio, łyżwy, rower, lalki<<. Chociaż wie, że tego nie można sobie do końca wyobrazić. Ważne jednak, by zapamiętały, że należy cieszyć się z tego, co mają.
P.S. Karolina Sulej w tym miesiącu będzie gościem Muzeum Żydów Mazowieckich. Zapraszam na spotkanie z nią, które poprowadzę 25 stycznia o 18:00.
Rafał Kowalski
Karolina Sulej, Historie osobiste, Wydawnictwo Czerwone i Czarne, s. 224