Doniesienia o ludzkich dramatach są najważniejszymi newsami. Cała reszta schodzi na drugi plan. Wiadomo, o tym decyduje „klikalność”. A statystyczny widz, czytelnik czy internauta dałby się pokroić za podglądanie ludzkich tragedii.

W sumie to nic nowego. Ludzie zawsze byli ciekawi „bab z brodą”, zniekształconych ciał, wystawianych na widok publiczny odmieńców. W dawnych czasach niektórzy robili na tym niezłe pieniądze. Podobnie jest i dzisiaj, tyle że już nie trzeba iść do cyrku albo na ulicę, wystarczy odpalić internet, włączyć telewizor albo kupić gazetę – niekoniecznie tabloid.

O ile zanimizowane relacje z wypadków da się zrozumieć, o tyle niemal całodobowe relacje na żywo z ludzkich tragedii już nie. Szczególnie jeśli rodzina prosi o uszanowanie prywatności. Po co komu szczegółowa wiedza, ile ran kłutych zadano ofierze, w jakim stopniu rozkładu znaleziono ciało, w którą stronę udał się pościg? Po co komu opinie psychologów, czy to było samobójstwo, morderstwo, czy może wypadek? Dlaczego eksperci dają się wciągać w spiralę dożywiania hien? Czy ktokolwiek poczuł się lepiej po bombardowania takimi newsami? A może właśnie tak, bo przecież „mnie to nie spotkało”, „nikt z moich bliskich nie byłby zdolny do takiej deprawacji”.

Cudzą krzywdą żyjemy przez tydzień. Tak było parę lat temu z małą Madzią z Sosnowca, tak było z dziewięciomiesięczną dziewczynką z Olecka, tak też było jakiś temu z Dawidem, pięciolatkiem z Grodziska Mazowieckiego, porwanym i zamordowanym przez własnego ojca. Po tygodniu wracamy do codzienności. Dla nas nie zmieniło się nic, rodzinom proszącym o uszanowanie prywatności wywróciło się życie. Nie tylko przez tragedię, którą muszą przeżyć, ale i przez ludzką potrzebę wścibstwa.

Robert Majewski