Nie wiem, czy rozpoznaje swoją pierwszą noc z H. w dramatycznym opisie utraty dziewictwa u Simone de Beauvoir. Czy zgadza się ze zdaniem: >>Pierwsza penetracja zawsze jest gwałtem<<. Najpewniej nie, skoro do dziś nie umiem użyć słowa >>gwałt<< na określenie tego, co zrobił H. A co ze wstydem – bo zakochała się szaleńczo w mężczyźnie, bo czekała na niego pod drzwiami, których on nie otwierał, bo powiedział o niej „stuknięta” i „taka trochę kurwa”? Czy zostałam z niego oczyszczona przez „Drugą płeć”, czy wręcz przeciwnie – zalana nim? Opowiadam się za niezdecydowaniem: otrzymanie kluczy do zrozumienia wstydu nie daje mocy jego wymazywania.

Szesnaście miesięcy po polskiej premierze „Bliskich” Annie Ernaux, w kraju nad Wisłą wydany został kolejny zbiór jej opowiadań (Wydawnictwo Czarne, tłumaczenie Agata Kozak). Noblistka więcej światła rzuca tym razem na przeżycia poza domem rodzinnym; mniej tu jej mamy i wątku pochodzenia. W swoim stylu prostym, głębokim i precyzyjnym pisze o miłości i okrucieństwie, aborcji i osamotnieniu, gorączce intelektualnej i byciu szczęśliwą wbrew otoczeniu.

Ernaux uważa, że przeżycie czegoś daje „niezbywalne prawo do pisania o tym”; cokolwiek by to było, dla niej „nie ma prawd gorszych”. Wydaje się, że do tematów ze swojego życia podchodzi jak jedna z postaci z „Ciał”, potajemnie przeprowadzająca aborcje: „W jej absolutnej rzeczowości było coś dziwnego i uspokajającego. Ani śladu sentymentów czy moralizowania. (…) Oczywiście chodziło o pieniądze, ale być może także o poczucie, że jest potrzebna kobietom”. Dlatego zabieg aborcji i to, co przed i po, jest również okazją do napisania o ustawodawcach i przedstawicielach służby zdrowia, ludziach odwracających się plecami i będących blisko w czas próby; o hipokryzji, strachu i samotności. I choćby w opowiadaniu „Zdarzenie” ukazuje mistrzostwo ujmowania w słowa czegoś, o czym pisać trudno, choć jest to przecież ludzkie doświadczenie: „Obie cicho płaczemy. To scena nie do nazwania, życie i śmierć jednocześnie. Scena ofiarna. (…) W toalecie akademika urodziłam życie i śmierć jednocześnie”.

Splot piękna i bólu obecny jest również, kiedy sięga pamięcią do czasów szkolnych, studiowania i pierwszej miłości. Gdy próbuje uchwycić i zrozumieć siebie jako „dziewczynę z 1958 roku, możliwie skrupulatnie >>stworzyć jej profil<<, dodając kolejne psychologiczne i społeczne determinanty, kolejne kreski do szkicu, który staje się przez to nieczytelny”. Poznawanie swojego ciała i zakochanie, różne odcienie wstydu i zastanawianie się, gdzie jest granica oddawania siebie; pożądanie, duma, czekanie na miłość i akceptację… I stopniowe branie spraw w swoje dłonie w oparciu o przeżyte doświadczenia, co widać dobrze w opowiadaniu „Młody mężczyzna” – kiedy jej ciało „pozbywa się wieku”, a determinacja wzmacnia się „spojrzeniami dezaprobaty” na widok jej z młodszym kochankiem: „ (…) by nie ukrywać związku z mężczyzną, >>który mógłby być moim synem<<, skoro byle facet po pięćdziesiątce może afiszować się z dziewczyną na pewno niebędącą jego córką i nie spotyka go za to cień potępienia”. Pisze o powodach tego związku przy jednoczesnym poczuciu jego kruchości.

Jeśli dodać do tego znaczenie szczegółów w codzienności (winyl na czterdzieści pięć obrotów z piosenką „Only You”; przyglądanie się innym – chwytanie jak w obrazku na przykład kobiety, która „przyszła z partnerem, mówiła do niego, wstawała, obejmowała go, głaskała. On, nieruchomy, milczał, opierając ręce na parasolu”), ta książka wydaje się opowieścią o dążeniu, by móc napisać, że jest się wolnym i szczęśliwym. A przynajmniej próbą, by zmierzać do tego celu w procesie chwytania czasu i życia, chęci rozkoszowania się i rozumienia; świadomości, że „liczy się nie to, co się zdarza, lecz to, co robimy z tym, co się zdarzyło”.

Pomyślałam, że właśnie ta skłócona ze społeczeństwem kobieta, miej lub bardziej lesbijka, zakonnica, która zrzuciła habit, alkoholiczka niemająca pojęcia, że kiedyś stanie się tym wszystkim, towarzyszyła mi na ulicach Martainville, kiedy byłam samotna i zagubiona. Połączyło nas opuszczenie, tyle że nieco przesunięte w czasie. (…) to jedna z kobiet, których nigdy nie spotkałam, martwych albo żywych, rzeczywistych lub nie, ale z którymi pomimo wszystkich różnic czuję jakąś wspólnotę. Tworzą we mnie niewidzialnych łańcuch artystek, pisarek, bohaterek powieści i kobiet z mojego dzieciństwa. Mam wrażenie, że zawiera się w nich moja historia.

Rafał Kowalski © 2024

P.S. Agata Kozak nie tylko przetłumaczyła tę książkę z wyczuciem (np. „Olaboga”, „Branzlowałem się”, „On ją beszta”); postarała się również, by przypisy czytało się z podziwem dla jej znajomości francuskiej codzienności wczoraj i dziś.

Annie Ernaux, Ciała (przełożyła Agata Kozak), Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, s. 232