Wszystko się zużywa. Nawet mój samochód. Uważałem go za nieśmiertelny, a tu klops. Poszedł do szpitala. Na dłużej. I co tu robić?

Zastępcze auto tylko na pięć dni. Pożyczyłem więc od mojego ojca lanosa. Dziewięćdziesiąty ósmy rocznik. Jeszcze na czarnych blachach. Nigdy nie był u lekarza, bo tu nie ma co się popsuć. Bez wspomagania, bez klimy. To znaczy klima jest. „Korbotronik” – jak mówi mój znajomy – kręcisz korbką, otwiera się szyba i wpada chłodniejsze powietrze. To klimatyzacja strefowa: jedziesz przez strefę lasu – chłodniej, wjeżdżasz w strefę miejską – gorąco jak w piekle.

Los zrządził, że jeździłem lanosem w okresie największych upałów. Najgorsze było to, że radio w nim było tak stare, że nie łapało nowych częstotliwości. Na pocieszenie został odtwarzacz kaset. Przypomniałem sobie, że powinienem jeszcze mieć jakieś taśmy. Przekopałem kilka kartonów na strychu domu moich rodziców i znalazłem setki skarbów. Leżały sobie spokojnie, zakurzone i zapomniane. Wyjąłem kilka, oczyściłem i wróciłem do lat młodości, kiedy z odkręconą na maksa szybą i rozwianymi włosami, prułem moim maluchem, słuchając muzyki.

Silnik w maluchu tak dudnił, że nie było słychać własnych myśli, nie mówiąc o muzyce. Reflektory nie sięgały końca mroku, kleisty asfalt więził auto i jazda przypominała zły sen: niby jechałeś, a nic się nie oddalało ani nie przybliżało. Dociskałem do dechy, aż szybkościomierz stawał dęba na setce i ani kroku dalej. Łoskot silnika roznosił szoferkę, niósł się ku niebu i wracał zwielokrotniony echem wszechświata. Pęd wypluwał mijane domy i połykał kolejne z prędkością świńskiego truchtu.

Na początku lat dziewięćdziesiątych miałem mnóstwo kaset. Kompakty były drogie, więc przegrywałem je na taśmy u pana Andrzeja Majewskiego. Pan Andrzej miał sklepik na Gierzyńskiego, w „blaszaku”. Cały Płock wypożyczał, przegrywał i kupował u niego kompakty.

Teraz, prując przez mazowieckie wioski moim wehikułem czasu, znów słuchałem bluesów Roberta Craya, big-bandów Duke’a Ellingtona i jazzów Brecker Brothers. Słuchałem i myślałem, że pan Andrzej był jednym z najważniejszych nauczycieli muzyki w moim życiu.

Spotkałem go niedawno na Festiwalu Muzyki Jednogłosowej. Podszedł do mnie, pogratulował i podziękował za to, że zapraszam do Płocka światowej klasy artystów. Lekko zawstydzony podziękowałem. Dopiero wehikuł czasu uświadomił mi, że w zasadzie to pan Andrzej ich tu sprowadził. To przecież on nauczył mnie słuchania muzyki, to on dawno temu sprowadził świat do mnie. Nie przyszło mi do głowy, aby mu to powiedzieć.

Panie Andrzeju, jeśli Pan to czyta, dziękuję! Dziękuję też producentom dobrych, nowoczesnych aut, że się psują, bo wsiadając do starych i niezawodnych można odmłodnieć. Choćby na chwilę.

Robert Majewski © 2023