W czasie rozmów polscy eksperci jedli razem z radzieckimi kustoszami obiad w stołówce Ermitażu, nieoficjalny. Rozmowa dotyczyła złota Scytów. Dr Kowalski miał akurat przy sobie zdjęcie piętnastowiecznej monstrancji zaginionej w czasie wojny z Raciborza. Pokazał je kustoszce jednego z działów rzemiosła artystycznego.
– To chyba macie? – zapytał niezobowiązująco.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała bez zastanowienia. Kiedy jednak dotarło do niej, co powiedziała, zamilkła i szybko się ulotniła. Nigdy później żaden z rosyjskich muzealników ani urzędników resortu kultury na temat raciborskiej monstrancji się nie zająknął.
Monika Kuhnke i Włodzimierz Kalicki nie rzucają słów na wiatr, gdy piszą, że ich książka (wydana przez Wydawnictwo AGORA) „opowiada o tym, że sztuka potrafi wydobywać z ludzi to, co najlepsze. A czasem – to, co najgorsze”. Bo Sztuka zagrabiona 2 jest opowieścią o tych, którzy pojawili się w „życiu” konkretnych skarbów kultury – i choć historia nie zapamiętała ich, jak choćby twórców arcydzieł, dołożona przez nich cegiełka ma duże znaczenie. Bo na przykład gdyby pani konserwator Daniela Stankiewicz nie przyjrzała się rzekomej „Madonnie pod jodłami” Lucasa Cranacha Starszego, może nie byłoby tematu szukania oryginału. Dobrze też, że autorski duet upamiętnia takie osoby zamieszczeniem ich zdjęć.
W „życiu” arcydzieł przewijają się postacie, których życiorysy mogłyby służyć za scenariusz do filmu lub serialu. Barwny Ignacy hrabia Korwin-Milewski potrafi docenić i wesprzeć talent Aleksandra Gierymskiego, ale w pewnym momencie zaczyna „swój chocholi taniec, który doprowadzi go do publicznego potępienia i samozatraty”. W życiu Abe Guntajera, jednego z najbardziej znanych kolekcjonerów przedwojennej Polski pojawia się wybitny chirurg profesor Franciszek Raszeja. Zaś gdy Autorka i Autor piszą o księżnej Marii Ludwice Czartoryskiej, przytaczają słowa Jerzego Waldorffa: „Niemcom, którzy grabili sieroce tłumy, opuszczające miasto zabite, nie przyszło nawet do głowy, że ta stara kobieta, co wyglądała prawie na żebraczkę, niesie jeden z rzadszych skarbów w Europie. Z sakwojażu na stół u Adamostwa Woronieckich wysypała się pokoleniami zbierana biżuteria ordynacka Czartoryskich: diademy brylantowe i kolie, brosze ze szmaragdami i rubiny, bicze pereł”.
Losy omawianych w tej książce skarbów bywają niesamowite. Ksiądz Siegfried Zimmer próbuje wywieźć „Madonnę…” jako obitą ceratą deskę, na której postawił termos i szklankę kawy, gdy do wagonu wchodzą celnicy. Doktor Karol Estreicher, kiedy oddziały Wehrmachtu wkraczają do Paryża, kupuje zieloną „cytrynkę” (citroëna 2CV) i rusza z zapakowanymi do niego bezcennymi skarbami kultury polskiej. Niemcy gruntownie przekopują ziemię na terenie Wielkiej Wsi (obecnie Władysławowo) w poszukiwaniu piętnastowiecznej figury Królowej Polskiego Morza – kopią na głębokości dwóch metrów, figura jest półtora metra głębiej. Pani Lydia Gruber znajduje w śmieciach dwunastowieczny krzyż procesyjny ze zbiorów księżnej Czartoryskiej. Pani Gruber krzyż nie podoba się, ale bierze go do domu i „pyta swoje dzieci, czy by go nie chciały u siebie. Nie, nie, dziękujemy mamusiu. Pani Gruber chowa więc krzyż pod kanapą. I zapomina o nim”.
Monika Kuhnke i Włodzimierz Kalicki wykonują wielką reporterską pracę w tropieniu skarbów i towarzyszących temu niejasności. Kopią w archiwach, wiedzą, że znaczenie może mieć nawet nadpalona kartka papieru zapisana wiecznym piórem, znaleziona w zbiorach Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Czasem to tropienie igły w stogu siana, nie zawsze jest happy end. Dzwonią, rozważają różne warianty jednej sytuacji, są w rozjazdach. Podczas jednej z wypraw…:
Juliusz Windorbski wysiadł w Poznaniu. Interesy. Adam Chełstowski i Włodzimierz Kalicki w świetnym nastroju dotarli do Warszawy i wysiedli na Dworcu Centralnym. Nagle Chełstowski, dzierżący opakowaną ramę, krzyknął z rozpaczą:
– Do diabła, gdzie obraz?
No, został, przecież miał go nosić Juliusz Windorbski. Ale Windorbski wysiadł z Poznaniu.
Jednym susem Chełstowski wpada z powrotem do Warsu. Zawiniątko leży pod stolikiem. Gdy Chełstowski wyskakuje z Warsu, pociąg rusza.
Po raz drugi tego dnia płótno Wyczółkowskiego zostało uratowane dla polskiej kultury.
Tak, Autorka i Autor swoją książkę napisali ze stopniowaniem napięcia, erudycją i nierzadko z poczuciem humoru („Wspólnie z nim zamieszkał w okolicach placu Pigalle; heroicznie okupowali okoliczne bary, świętując do dna zwycięstwo i własne ocalenie”; „Za zwycięską armią jak złe duchy podążały sowieckie trofiejne brygady”; „Znawcy prastarych sztolni i narzędzi do kucia skał [z Muzeum Górnictwa] wobec tajemniczego krzyża byli bezradni”; „Było oczywiste, że pociągnięcie rodu von Richthofen w topiel posądzeń o sprzedawanie zrabowanych podczas wojny dzieł sztuki to gorzej niż skandal, to błąd”).
Ten wysiłek poszukiwawczo-reporterski pani Moniki i pana Włodzimierza jest na przykład po to, by ujrzeć, z jakim wzruszeniem na odzyskany obraz „W pracowni malarza” Leona Wyczółkowskiego spogląda dr Agnieszka Morawińska, ówczesna dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie – co wymownie ilustruje zdjęcie na stronie sto osiemdziesiątej siódmej. A z nią patrzą tak również przynajmniej niektóre i niektórzy z nas.
„Jej włosy, prawe ramię, bok Dzieciątka spowija fantastycznie namalowany, delikatny jak mgiełka welon. Madonna ma prześliczne dłonie, ale brudne paznokcie. Jest przecież matką, niedawno bawiła się z dzieckiem.
A Dzieciątko jest także tylko dzieckiem – paznokcie u stóp ma powalane ziemią, a u rąk – poobgryzane.
Cranach, bóg malarstwa, wszystko to wyczarował jak żywe. Ciało Dzieciątka ma cudowną, niepowtarzalną plastyczność ciała niemowlęcia, zarazem sprężystego i bezgranicznie miękkiego, niestawiającego oporu podtrzymującym go palcom Matki. Jego twarz, zarazem dziecinna i zaskakująco poważna, metafizycznie stapia się w jedność z twarzą Madonny – to dyskretny obraz bezgranicznej miłości i oddania”.
Rafał Kowalski
Monika Kuhnke i Włodzimierz Kalicki, Sztuka zagrabiona 2. Madonna znika pod szklanką kawy, Wydawnictwo AGORA, s. 480