Ostatnio przeczytałem, że w Maroku są jeszcze sklepiki, w których nic nie ma. Pomieszczenie jest puste. Kupujący prosi sprzedawcę o to, co jest mu potrzebne. Ten wychodzi na zaplecze i przynosi zamówiony towar.

Sprzedawcy nie wystawiają towaru na półki, ponieważ uważaliby siebie za wyjątkowo nieuczciwych, gdyby mamili klientów rzeczami, których ci nie potrzebują. Szkoda, że u nas nie ma takich sklepów. Byłyby najlepszym antidotum na bezmiar zachłanności, w której żyjemy.

Ktoś nieustannie czeka na sukces, inny nie godzi się na porażki, kryzys, upływ czasu. Chcemy jak najwięcej mieć i jak najwięcej doświadczyć. Na przykład zwykła turystyka przestaje być modna. Trendy jest zdobywanie Kilimandżaro z okazji 40. urodzin, wchodzenie na Śnieżkę w samej bieliźnie. Zwykłe uprawianie amatorskiego sportu to za mało. Potrzebujemy silniejszych doznań: skoków na bungee, ultramaratonu po górach, pływania pod lodem, skoków ze spadochronem, pokonywania rwących rzek wpław albo przemieszczania się przez górskie wąwozy.

Napędza nas szalony pęd ku „więcej mieć, zobaczyć, posmakować, doświadczyć”. A wszystko po to, aby zapanować nad ulotną rzeczywistością. Dlatego chcemy wyzwolić w sobie wszystkie możliwości, przebyć wszystkie drogi, przeczytać wszystkie książki, zobaczyć całą planetę. Spełnienie siebie samego „wyśrubowuje” naszą tożsamość i skuteczność. A jedyne, co w ten sposób osiągamy, to przerażający i niebezpieczny stan nienasycenia. Coraz mniej w nas miejsca na brak i stratę. Kto wie, czy w obecnej sytuacji cywilizacyjnej to właśnie melancholia i tęsknota nie są zbawienne? Brak nie oznacza przecież ubóstwa.

Pamiętam dobrze świat mojej młodości. Nie wszyscy musieliśmy mieć kapsle, żeby w nie pograć; wiertarki, żeby zawiesić półkę; narty, żeby na nich pojeździć. Niedostatek przedmiotów wcale nie wzbudzał nadmiernego pragnienia ich posiadania. Wszyscy mieli z grubsza to samo, w zależności od tego, co było w sklepach. Rowery, gumy do skakania, rakietki do badmintona były fajne, ale przez jakiś czas. Najważniejsza była wspólna zabawa. Świat należał do wszystkich. Ukrywany pod drzewem skarb był cenny tylko wtedy, gdy należał do wielu.

Kilka lat później w telewizji pojawiły się reklamy i wszyscy poczuliśmy to palące i niecierpliwe uczucie: chcę to mieć! Nieważne, po co i co z tym zrobię. Zaczęliśmy budować prywatne królestwa skarbów. Butelki już nie szły do zwrotu, z zakupów wracaliśmy z jednorazówkami, ogródki wysialiśmy trawą, przetwory kupowaliśmy w sklepach, a urządzenia zaczęły być z nami tak krótko, że przestaliśmy się do nich przywiązywać.

Oczywiście nie chcę powiedzieć, że tęsknię za siermiężnymi czasami socrealizmu, a jedynie to, że czas spędzany na wspólnym podwórku może być najlepszą szczepionką na brak rozsądku i poczucia umiaru. Chciałbym, abyśmy znowu nauczyli się naprawiać, pożyczać, wymieniać i oszczędzać. I nie chodzi o modę. Wszystko to jest przecież dobre i się opłaca. Bo – chcemy czy nie – Nemezis czuwa.

Robert Majewski

Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl

Wcześniej ten felieton ukazał się 6 marca 2021 roku na łamach Gazety Wyborczej Płock.