Warszawa, 21 czerwca 2025, Sala Główna Filharmonii Narodowej
Na ten koncert trafiłem nieco przypadkiem – z polecenia mojego przyjaciela, Piotra Tyburskiego, który projektował grafikę promującą wydarzenie. Gdy usłyszałem od niego: „Musisz tego chłopaka posłuchać na żywo”, dałem się przekonać. I nie pożałowałem. Po koncercie Hyuka Lee w Filharmonii Narodowej mogę powiedzieć jedno: uczestniczyłem w wydarzeniu, które zostanie we mnie na długo.
Hyuk Lee, urodzony w 2000 roku w Seulu, to pianista o imponującym życiorysie. Laureat Konkursu Paderewskiego (2016), prestiżowego Long-Thibaud (2022), nagradzany w Tel Awiwie, Genewie i finalistycznie doceniony na Konkursie Chopinowskim w Warszawie w 2021 roku. Jego kariera to pasmo konsekwentnych zwycięstw i dojrzewania artystycznego. Ale dla mnie to, co najważniejsze, wydarzyło się w sobotni wieczór w sercu Warszawy.
Część pierwsza: delikatność i brawura
Wieczór rozpoczął się od Nokturnu H-dur op. 62 nr 1 – późnego utworu Chopina, pełnego rozmyślnych napięć i barw harmonicznych. Lee ukazał w nim nie tylko elegancję narracyjną, ale i olbrzymią muzykalność: frazy płynęły z naturalnością śpiewu, rubata były precyzyjnie dozowane, a każdy pasaż miał wagę słowa poety.
W Walcu As-dur op. 34 nr 1 pianista pozwolił sobie na więcej ekstrawagancji – błyskotliwa technika, olśniewające przebiegi, a przy tym świetnie kontrolowana dynamika. Nie było tu miejsca na powierzchowną błyskotliwość – wszystko służyło retoryce. Podobnie było w czterech Mazurkach op. 41 – zagranych z finezją i pulsującą rytmiką. Każdy mazurek miał własne pulsujące życie, pełne folklorystycznej energii, ale też poetyckiego wnętrza.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Sonata b‑moll op. 35. Tutaj artysta pokazał pełnię swojej brawurowej wirtuozerii. Części szybkie – szczególnie Presto – były grane z zawrotną precyzją, bez utraty klarowności nawet w najgęstszych fakturach. Lewa ręka trzymała napięcie harmoniczne, prawa prowadziła ogniowe przebiegi z iskrzącym efektem. Marsz żałobny natomiast – zaskakująco introwertyczny – poruszał głębokim, niemal medytacyjnym tonem.
Po przerwie: mistrzostwo emocji i poezji
Druga część rozpoczęła się Polonezem-Fantazją op. 61 – jednym z najtrudniejszych emocjonalnie i formalnie dzieł Chopina. Tu liryzm Lee osiągnął apogeum. Pianiście udało się połączyć epickość polonezowej struktury z fantazyjną swobodą formy. Partie środkowe były prowadzone z delikatnością, jakiej nie powstydziłby się sam Nelson Freire. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie część kulminacyjna – intensywna, lecz nie przytłaczająca, jakby Lee unosił się ponad fortepianem, grając nie tylko palcami, ale też sercem.
Na finał zabrzmiała Sonata h-moll op. 58 – najbardziej symfoniczna z sonat Chopina. To utwór, w którym łatwo popaść w pustą wirtuozerię lub przeciwnie – w zbytnią introspekcję. Lee znalazł złoty środek. Allegro maestoso miało niemal beethovenowski ciężar, Scherzo było ogniste i precyzyjne jak metronom, a Largo – z wyraźną kantyleną i niemal orkiestrową barwą – przyniosło jeden z najbardziej kontemplacyjnych momentów całego wieczoru. Finał? Ogniowa eksplozja – kaskady oktaw i pasaży zabrzmiały z taką intensywnością, że na chwilę zapomniałem o oddechu.
Bis i owacje na stojąco
Publiczność – zasłużenie – nagrodziła artystę dwukrotną owacją na stojąco. Ale Hyuk Lee nie dał się długo prosić. Na bis wykonał Impromptu nr 2 – z wdziękiem i przestrzenią, a następnie Etiudę a-moll op. 25 nr 11. To była prawdziwa perełka wieczoru, a technicznie to był nokaut. Prawa ręka zbudowała niekończące się fale, ale to lewa – niesamowicie wyrazista i precyzyjna – wiodła narrację.
Lee należy do nowego pokolenia pianistów, którzy łączą perfekcyjną technikę z głęboką refleksją interpretacyjną – blisko mu do Bruce’a Liu pod względem biegłości, ale jego emocjonalność przypomina raczej Seong-Jin Cho, choć z większą dozą ryzyka. W sonatach słychać wpływy szkoły rosyjskiej – dynamiczność, głęboka pedalizacja, ale też zachodnią precyzję frazowania. Nie gra Chopina „polsko” ani „francusko” – gra go po swojemu, z rozmachem i duszą.
Epilog: rozmowa, która została w pamięci
Po koncercie, wychodząc z sali, usłyszałem krótką wymianę zdań między dwoma słuchaczami:
– Czy to możliwe, że byliśmy właśnie świadkami koncertu zwycięzcy tegorocznego Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego?
– Nie wiem… ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak się stało.
To pytanie i odpowiedź – wypowiedziane półgłosem, bez patosu – podsumowały wieczór lepiej niż jakakolwiek recenzja.
Robert Majewski © 2025
