Więc Willie śpiewał i może faktycznie był amatorem, (…) ale było w tym uwielbienie dla jego zmarłej matki – bo rzeczywiście, umysł Williego wyciągnął nagle myśl, wspomnienie, ton głosu dziecka w izbie w Dalkey śpiewającego dla mamy po narodzinach siostrzyczki Dolly, które mamę zabiły, kiedy ojciec siedział sztywno w umywalni i nagle wstał, i wyszedł w mrok na spacer, Bóg wie dokąd, a Willie, lat jedenaście, zakradł się zobaczyć mamę, nie pamiętał o tym aż do tej chwili, gdy zaczął śpiewać, zakradł się, żeby być przy niej, i zaśpiewał jej tę właśnie pieśń, kiedy położna obmywała noworodka w izbie dziennej, a w alkierzu nikogo nie było, dało się słyszeć tylko daleki przybój morza pod Dalkey i jego pieśń >>Ave Maria, łaskiś pełna, Pan z tobą<< i była twarz jego matki, niesłuchającej, ale też słuchającej (…).
To czwarta powieść Sebastiana Barry’ego w języku polskim wydana przez Wydawnictwo ArtRage. Pierwszą było Tysiąc księżyców w 2023 roku w przekładzie Krzysztof Cieślik; tego, który zrobił sobie przerwę od tłumaczenia książek, choć mógłby długo nie marnować swego talentu. W każdym razie lektura tych czterech powieści była dla mnie wielką przyjemnością, i każda z nich ma szczęście do świetnych tłumaczeń. W przypadku Tak daleko od domu – opowieści o młodym Irlandczyku uwikłanym w Wielką Historię podczas pierwszej wojny światowej i zbrojnego powstania w Dublinie zwanego Wielkanocnym – świetną pracę z wyczuciem wykonał Tomasz Gałązka (znany też jako Tomasz S. Gałązka), wielki nie tylko wzrostem.
Podobnie jak główny bohater powieści Prawomił albo niedawne przedawnienie Petra Stančíka (tłumaczenie Elżbieta Zimna, Wydawnictwo Dowody, 2024 r.), ten stworzony przez Barry’ego nie jest supermanem; jego poczciwa, nieukształtowana natura tworzy się w zderzeniu z rzeczywistością piękną i brutalną. Widać to choćby w jego relacji z własnym ojcem; jest tam surowość i gwałtowna różnica zdań, zarazem prostota i czułość, jak podczas kąpieli („krzepkie dłonie zmywające z niego wojnę”) i wymiany listów. Muszę przyznać, że właśnie wątek ojca i syna w tej książce wzruszył mnie do łez.
Kształtowanie się widać też w kontekście dziewczyny, w której się zakochuje. To w jej przypadku chciałby mieć słowa do opisania, co o niej myśli, marzy, by po latach chodzić z nią po mieście „jak dwa stare żółwie”. Widać je również, kiedy coraz bardziej zgłębia, dlaczego wybuchło Powstanie Wielkanocne, i wiarę Irlandczyków w obietnicę Anglików, którzy za udział w wojnie obiecali im autonomię.
Sama wojna przedstawiona jest nie tylko w formie mrocznego wachlarza, na który składa się użycie gazu bojowego („Twarze mieli powykrzywiane niczym diabły w książeczkach umoralniających, jak oblicza ludzi naprawdę upadłych, potępionych, przeklętych”), walka wręcz, kobiece cierpienie, umieranie kolejnych kompanów z ich wadami i zaletami, dowódcze wywyższanie się, wiara wystawiana na próbę, pogoda potrafiąca skurczyć serce. Nie tylko, bo jednocześnie może rozśmieszyć i ująć żołnierska zabawa taneczna, wyrafinowane przeklinanie, rozmowy o książkach i obiektach tęsknoty, wspólne słuchanie pieśni („Czy ta piosenka była wspomnieniem tego, jacy byli wcześniej? Czy jednak wciąż istniała możliwość, że w jakimś innym wydaniu pokoju na ziemi znów staną się zwykłymi, zdolnymi do miłości, niedoskonałymi chłopakami?”).
Sebastian Barry również w tej książce udowadnia, że jest kapitalnym opowiadaczem i stylistą. Czy pisze o marznącym deszczu kąsającym dublińskich dorożkarzy, byciu „niczym rozbitek na statku roztrzaskanego na skałach” prawd, o boksującym żołnierzu jak „ruchomy wiatrak na białej równinie ringu, wywijał a wywijał rękami”, ryczącym ogniu, wietrze ciągnącym nad Flandrią i wyjącym „jak stado starych duchów”, czy o wodzie dotykającej jak matka. Kroku dotrzymuje mu tłumacz Tomasz Gałązka; to dzięki niemu w tej powieści są śrubunki trosk, ciżba, rozchwierutane drzwi, gadulenie i gaworzenie, chwacko sterczące piersi, knajpiany rejwach, szubrawstwa i troska, że człowiek się z czegoś nie wyłabuda. Do tego pokusił się o interesujące przypisy. Obaj stworzyli zgrany duet irlandzko-polski.
W przypadku książek Sebastiana Barry’ego jestem jak ten powieściowy łabędź, co kocha rzekę Liffey i nie potrafi jej opuścić, choćby nie wiem, jak często dublińscy ulicznicy obrzucili jego gniazdo kamieniami. I niech tak zostanie.
Willie w całkiem dobrym humorze wrócił do swojej wnęki, schludnie zdjął mundur, schludnie go złożył, schludnie sam złożył się na łóżku. Tak mu się przemyślało, że pewne ich kwatery składały się w okryte mrokiem pole, pole w niebo, niebo zaś jak list z gniewnie kreślonych gwiazd składało się w harmonijkę pod pachą wielkiego Boga, jeśli w ogóle istniała taka postać, Bóg zaś składał Siebie… ale co właściwie robi Bóg nocą? W dzieciństwie Willie nie znałby odpowiedzi na takie pytanie, jako mężczyzna też jej nie znał.
P.S. Wyrazy uznania dla Łukasz Piskorek za stworzenie projektu okładki niepokojącej, genialnej w swej prostocie, dobrze oddającej atmosferę tej powieści.
Rafał Kowalski © 2025
Sebastian Barry, Tak daleko od domu, przekład Tomasz S. Gałązka, Wydawnictwo ArtRage 2025 (wyd. pierwsze 2005), ss. 308

excellent! 36Jak stado starych duchów
PolubieniePolubienie