Kiedy płonęła Warszawa, trwało powstanie w getcie, niebo nad miastem było czerwone, spadały bomby, widziałam te łunę na niebie. Pytałam wtedy siostry, dlaczego tak jest. Mówiły mi: Pan Bóg gniewa się na złych ludzi i jest czerwony ze złości. I dlatego niebo też jest czerwone. Przyjmowałam to bez słowa, nie zadawałam żadnych pytań. Bałam się tylko dotknąć szyby, myślałam, że jest gorąca. „A kiedy to się skończy?” – spytałam kiedyś. „Pójdę zapytać Boga” – odpowiedziała zakonnica. Wychodziła, wracała po chwili i mówiła: „Bóg powiedział, że jeszcze kilka minut. Wytrzymaj”.

Krystyna Budnicka w tej książce (wydanej przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka) chęć rozmowy z jej Autorem uzasadnia, że kiedy mówi o swoich najbliższych, widzi ich – i to jej się zdaje potrzebne. Jest im to winna, dodaje, gdyż ani jedna z tych osób nie została godnie pochowana. Arkadiusz Lorenc przywołuje więc i uwiecznia kolejne imiona i nazwiska, w tym mojego polsko-izraelskiego przyjaciela Jakuba Gutermana (Yaakov Guterman): bohatera dwóch mych książek, który w tym roku będzie świętował swoje dziewięćdziesiąte urodziny. I dobrze, że przywołuje i uwiecznia, bo przecież oni nie będą żyli wiecznie.

Uśmiechnąłem się, kiedy przeczytałem pierwsze dwa zdania w Ukrytych…: „Jako reporter jestem spóźniony. Trudno powiedzieć dokładnie o ile”. Wspomniany Jakub lata temu sztorcował mnie, czemu reporterskim pisaniem o polskich Żydach, zwłaszcza z Płocka, rozmowami z nimi zająłem się tak późno – bo przecież „tylu z nich już wącha kwiatki od spodu”. Chwilę potem dodał, że zawsze lepiej późno niż wcale. To samo najwyraźniej czuje Arkadiusz Lorenc, który też zdążył.

Zaczyna jeszcze nie koszmarem. Pojawia się kalejdoskop, w którym Chava Nissimov ma dostrzec miejsce spokojne i dobre zwane Ameryką. Pragnie się tam dostać, dlatego kalejdoskop rozmontowuje, lecz wtedy szkiełka rozsypują się wszędzie i kaleczą jej dziecięcą rączkę. Aleksander Bober przyznaje, że jego rodzice tak na niego chuchali i dmuchali, że nawet lekarz życzył mu brata, by ten go „odciążył”. Krystyna Budnicka marzy o lalce, która kładziona do łóżka zamyka oczka… Obraz dzieciństwa, które symbolizują szczegóły, jak konkretne zabawki i zachowania najbliższych – utrwaliły się w pamięci, bo przecież to czas brutalnie przerwany przez to, co zdarzy się niedługo później („Wie pan, ja czuję, że dopiero teraz, po osiemdziesiątce, jestem dzieckiem”).

Czas, kiedy zaczyna królować rozdzielanie z bliskimi, zabijanie, upokarzanie, odzieranie z godności… Doświadcza tego ojciec Krystyny Budnickiej, któremu Niemcy obcinają pół brody. Po tym wydarzeniu zapada się w sobie, staje się bierny. Reszta jego rodziny jednak nie załamuje się, walczy o przeżycie, stara się ukryć. Jak pisze Autor, od tej pory muszą „nauczyć się żyć tak, żeby nikt nie wiedział, że żyją. A w związku z tym wielu rzeczy musieli się nauczyć”.

Co oczywiście nie jest proste, bo polują Niemcy, ale też coraz więcej polskich rodaków tych, którzy się ukrywają. Polujący kierują się chciwością („>>Mamy Żyda!<<” – krzyczeli. Śmiali się. >>Dostaniemy dwa litry wódki od Niemców<< – mówili. Wtedy zrozumiałem, że tyle warte jest moje życie”), antysemityzmem… Takie postawy wcale nie były przypisane ludziom wyłącznie z tak zwanych nizin społecznych – Aleksander Bober opowiada Autorowi, jak jego i jego bliskich wydał „człowiek z wyższych sfer, inteligent, był wcześniej lotnikiem. Nie był bogaty, ale miał dom pełen książek”, u którego się schronili. Szczęśliwie pojawiają się też postacie godne najwyższego szacunku, jak majster Stanisław Szcześniak z Ostrowca.

A kryjówkami są na przykład piwnica i buda dla psa, pianino i zamurowany pokój; szklarnia, pień, ziemianka, grób…

Ta książka bywa thrillerem, jak wtedy, gdy żydowska matka ze swoim synem w sali kinowej po zapaleniu światła widzą, że są otoczeni przez żołnierzy Wehrmachtu, SS i gestapo. Jest też rozważaniem nad przypadkiem, jego istnieniem lub nie – może coś o tym powiedzieć Lea Ballint schowana w koszu z jajkami, tym, którego akurat nie biorą Niemcy. Psychologia też tu jest, zwłaszcza w relacji rodzic-dziecko także po wojnie. Jednemu z bohaterów Ukrytych… odjęło mowę z radości, kiedy wreszcie zobaczył swoją matkę, i vive versa. Inna z postaci twierdzi, że stosunki ze swoją matką już do końca miała bardzo skomplikowane („pozostałyśmy sobie obce (…) To cena Holokaustu, jaką zapłaciłam”). Zaś jeszcze inna czeka wiele lat na swojego ojca, że może zapuka.

Krystyna Budnicka na pytanie, co jej zostało z ukrywania, przyznaje, że nie ma łez. Nie zapłakała, nawet kiedy się dowiedziała, że jej rodzice nie żyją. Daje do zrozumienia, że to jakaś fizjologiczna anomalia, której nie umie wytłumaczyć. Takie książki, jak Ukryci… są po to, by zapłakać i opłakać za nią. I pamiętać.

Pewnego dnia mój brat Izaak przyprowadził dziewczynę. Było to możliwe, bo w tamtym czasie, zimą, przed powstaniem, moi bracia wychodzili jeszcze kanałami na stronę aryjską. Powiedział rodzicom: Poznajcie, to moja koleżanka, Anka Rapp. Straciła wszystkich, nie ma się gdzie podziać, jest bardzo samotna. Musimy jej jakoś pomóc. Chciał, żeby została z nami. A moja pobożna mama odpowiedziała, że tak nie można. I muszą wziąć ślub. Był więc ślub. Chupę, baldachim, pod którym zawierane są śluby w tradycji żydowskiej, zrobili z prześcieradła. Ślub składali na ręce mojego taty. Nie wiem, czy on miał w ogóle jakiekolwiek uprawnienia, na pewno nie był rabinem.

Rafał Kowalski © 2025

Arkadiusz Lorenc, Ukryci. Głosy z kryjówek przed Zagładą, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2025, ss. 224