Przyszła do warsztatu, a ja niegotowy, ciuchy do roboty, łapy w smarze. Zacząłem się krzątać, jakoś ogarniać, ale ręce mi drżą, wszystko z nich leci, bo babeczka bardzo mi się podoba. Grażka spokojnie siada sobie na taborecie, sięga do torebki i mówi: „Ty mi, Felek, wyglądasz, jakbyś miał ochotę na jabłko”. Utrafiła, bo akurat miałem. No i ona je obrała, pokroiła na cząstki i zjedliśmy. I tak już siedemnaście lat razem.
Agata Romaniuk dwa lata po premierze swojej poprzedniej „dorosłej” książki (jej seria o Kociej Szajce jest przede wszystkim dla dzieci), zatytułowanej „Krótko i szczęśliwie. Historia późnych miłości”, w „Najgorszych randkach świata i kilku udanych” też reportersko zajmuje się miłością (obie książki wydało Wydawnictwo Poznańskie). Na stronach pierwszej jest bardziej nostalgicznie; uczucie rodzi się przy fortepianie w ośrodku opiekuńczym w klasztorze, piciu kawy z dużego porcelanowego kubka w róże, tykania zegarków w szufladzie, zagubionej parasolce… W drugiej jest więcej śmiechu i samej Autorki, dużą rolę ogrywa Internet. Choć i tak w obu najważniejsze jest namacalne spotkanie z człowiekiem z krwi i kości.
Jeśli Agata Romaniuk będzie szykowała ścieżkę dźwiękową do Najgorszych randek…, może sięgnie po utwór Tubthumping grupy Chumbawamba. W jego refrenie padają słowa o ponownym wstawaniu po tym, jak zostało się powalonym. Bo w gruncie rzeczy po kolejnej nieudanej randce, może nawet najgorszej na świecie, wiele osób podnosi się i idzie na kolejną. To dlatego, jak sugeruje Autorka, że „wciąż wierzymy, że może w ten sposób znajdziemy miłość, bliskość, seks”. Znajdziemy kogoś, kto nas uszczęśliwi.
Czy randkowa porażka brzmi poważnie („To było dwa lata po pogrzebie Wojtka, mojego męża. Pierwsza randka od jego śmierci. Pierwszy mężczyzna. Nie przyszedł”), jest efektem zabawnego nieporozumienia (czego przykładem jest książkowe spotkanie aktywistki i projektanta sal operacyjnych), lub koncertem niezgody na „różnicę, elastyczność i wzajemne wzbogacanie się poprzez ich eksploracje”, złowrogo pachnie „koniecznością kompromisu” – zostawia po sobie ślady. Choćby w formie szukania winy w sobie, wstawiania nieprawdziwych zdjęć na portalach randkowych (kłaniają się tu kobiety bez głowy i Pan Stockowski), braku otwartości; kompleksach symbolizowanych na przykład przez trzy cyfry, z których najważniejsza jest ta w środku. Tylko że wtedy istnieje większe prawdopodobieństwo, że randkowy cel nie zostanie osiągnięty.
Tymczasem, bywa, że potrzeba naprawdę niewiele. Może rozmowy o potrzebach, które nie mają „wyznaczonego punktu końcowego. Są czymś, czego spełnianie można zacząć tu i teraz, i ma to charakter kontinuum, często z zewnątrz niewidocznego”. Albo na tym, by usiąść naprzeciw kobiety, wypić szklankę wody, kieliszek wina, kefir, i być choć przez moment zadowolonym, miły dla niej i dla świata. To oczywiście nie musi być receptą na udaną randkę, bo każda z nich jest inna, tak jak inni są jej uczestnicy. Ale może być.
W każdym razie ta książka nie aspiruje do roli poradnika. Jest też pisana z dystansem Autorki do siebie. Przyznaje, że w ciągu ostatnich kilku lat zmarnowała mnóstwo czasu na randkach, na których ją obrażano i nie zauważano (choć zdarzają się jej również spotkania gorzko-zabawne, jak te z księdzem i wielbicielem wyszukanej herbaty). Niepotrzebnie godziła się na pewne zachowania innych osób, nie stawiała granic w imię „nieskrępowanej wolności” drugiej osoby. Zastanawia się, czy dobrze postąpiła w sytuacji z wierszem Wisławy Szymborskiej.
Do tego na potrzeby tej książki rozmawia o randkowaniu. Godzinami przegląda zdjęcia na profilach randkowych („ten swoisty polski bestiariusz”) i umieszcza tam swoje zdjęcia w określonym kontekście. Używa takich zwrotów językowych, jak: „skórę mam zaimpregnowaną feminizmem”, „Potężne piece kultury dymią i sapią”, „przez te ponad czterdzieści lat zinternalizowałam patriarchat tak bardzo, że płynie mi cichutko w żyłach, choć na powierzchni stawiam mu opór”. Cytuje teksty naukowe i popkulturowe, ogląda filmy porno, daje sobie czas na „espresso w pojedynkę, a także na espresso na randkach”. Zauważa pozytywne i negatywne zachowania bez podziału na płeć. I umawia się na randki.
Bo najwyraźniej ona również nie chce tonąć samotnie w zbędnych poduszkach i pierzynach w dwuosobowym łóżku.
Wielokrotnie na randce mi samej zdarzyło się coś rozlać. Nie specjalnie, po prostu jestem ekspresyjna, zdarza mi się coś strącić. Zawsze bardzo mnie ciekawi reakcja drugiej strony – czy się zerwie ratować sytuację, czy poda chusteczkę, powie: „Nic się nie stało”, czy może raczej spiorunuje mnie wzrokiem i wycedzi coś przez zęby. Z tymi z ostatniej grupy nigdy się nie umawiam ponownie. Myślę, że to samo powinno dotyczyć kobiet z trybem przyspieszonego focha. Może im się nie należą kolejne randki.
Rafał Kowalski © 2024
Agata Romanikuk, Najgorsze randki świata i kilka udanych, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2024, ss. 220
