Bez sztuki nasza wolność myślenia, postrzegania w sposób świeży i odnawiania naszego świata osłabłaby i przepadła. (…) I ostatecznie przeżywa tych, którzy ją ciemiężą. Owidiusz został wygnany przez Oktawiana Augusta, ale poezja Owidiusza przetrwała cesarstwo rzymskie. Józef Stalin złamał życie poecie Mandelsztamowi, ale poezja Mandelsztama przetrwała Związek Radziecki. Poeta Lorca został zamordowany przez zbirów generalissimusa Franco, sztuka Lorki jednak przetrwała faszystowską Falangę.
Salman Rushdie po otarciu się o śmierć, trwale okaleczony przez nożownika, opowiada o tym w formie książki (wydanej przez Dom Wydawniczy REBIS, przetłumaczonej przez Jerzy Kozłowski – z trafnym użyciem przez niego takich słów, jak „jegomość”, „hołubić”, „obciachowy”). To jego sposób „na przejęcie kontroli nad tamtym wydarzeniem, zawładnięcie nim, odrzucenie roli ofiary”. Postanawia „odpowiedzieć na przemoc sztuką”; zarazem pochyla się nad siłą sztuki, bliskości, fanatyzmu, drobnych radości. Bez użalania się nad sobą.
Ta książka zaczyna się od trzęsienia ziemi, czyli ataku trwającego dwadzieścia siedem sekund (w takim czasie, jak pisze Autor, można na przykład odmówić modlitwę „Ojcze nasz” lub przeczytać jeden z sonetów Shakespeare’a). Potem napięcie rośnie: w formie walki o życie pisarza, rozpaczy jego bliskich („Przyłożyła mi do ucha telefon, żeby Zafar mógł mi powiedzieć, że mnie kocha. Usłyszałem go i pokiwałem palcami u nóg, a gdy Eliza mu o tym powiedziała, mój syn zapłakał ze szczęścia”), prób oswajania się z fizycznymi i psychicznymi skutkami napaści, żmudnej rehabilitacji.
Całość nie dzieje się tylko w szpitalnym łóżku. Rushdie zabiera choćby w świat swoich wizji, powstałych pod wpływem środków przeciwbólowych. W nich na przykład są pałace i inne gmachy zbudowane z alfabetu („jak gdyby tworzył go ten sam podstawowy materiał, który wchodzi w skład języka i poezji”). Poznaje ze swoim ojcem, z którym miał problematyczną relację, i swoją siostrą – potrafiącą pobić w obronie swego brata. Rushdie wraca też do wtedy, kiedy poznał swoją żonę Elizę, i do tego, co się dzieje dalej. W opowieści o tym bywa zabawnie, rozdzierająco, zwyczajnie wzruszająco. Jak wtedy, kiedy Autor pisze o ofiarowaniu sobie nawzajem troskliwego, wspierającego środowiska i brnięciu dalej przed siebie. Tylko tyle, a przecież aż tyle.
Nóż okaleczył go, o mało nie pozbawił życia – ale też przywodzi mu na myśl jeden z jego ulubionych filmów Nóż w wodzie Romana Polańskiego. Również postać Noblisty Nadżiba Mahfuza, także zaatakowanego nożem. Ten egipski pisarz bronił Rushdiego po rzuceniu na niego fatwy za Szatańskie wersety („Przeciwko jednej idei można wystawić tylko inną ideę. Nawet jeśli wyrok zostanie wykonany, jego książka, jego idea pozostaną”). Jak pisze Rushdie, odpowiedzią na nienawiść, której w tym przypadku metaforą jest nóż, jest miłość. On tę motywującą miłość otrzymuje od swoich bliskich, szczególnie wtedy, kiedy potrzebuje jej najbardziej.
Nie chcę zdradzać, czy Rushdie spotka się z tym, który chciał go zabić. Napiszę tylko, że prócz tego, że to rozważa, tworzy fikcyjną rozmowę z nim. Choćby o zastanawianiu się, kogo i co tak naprawdę chciał uśmiercić. O o interpretacji Boga i religii. O okrucieństwie („Czy takie dziecko, od niedawna dorosłe, można okrucieństwa nauczyć? Czy okrucieństwo zawsze w nim drzemało ukryte w jakiejś wewnętrznej niszy, czekając, aż uwolnią je odpowiednie słowa? Czy można je zasadzić w dziewiczej glebie nieuformowanego w pełni charakteru, gdzie się zakorzeni i rozrośnie?”). Po to, by spróbować otworzyć go i zrozumieć.
Nie napiszę też, co widzi i myśli ten pisarz, kiedy po raz pierwszy od kilku tygodni spogląda w lustro. W każdym razie w jego opowieści o zmaganiu się ze sobą trwania i przemijania, pojawiają się chorzy pisarze Paul Auster, Ray Carver, Martin Amis. Wtedy też robi się wzruszająco. Jednocześnie zmaganie przemijania i trwania pobudza autoironię Rushdiego. Jak wtedy, kiedy Autor pisze o swojej szpitalnej irytacji, nieudanych żartach i sztuce teatralnej, o wypróżnianiu się i cewniku.
Najważniejsze, że po ataku nożownika nie odszedł. I na planecie coraz częściej wpadającej w gniew zaczął kroczyć ku normalności.
W klasycznej książce dla dzieci pióra Kennetha Grahame’a „O czym szumią wierzby” Kret oddalił się od swego mieszkania (…) Teraz, gdy zamknęły się za mną drzwi, byłem tym spokorniałym Kretem rozpoznającym domowe wonie i serce zabiło mi mocniej na widok fotografii nad kominkiem, na której czytam z siostrami „Piotrusia Pana”, i czułem owo „szczere powitanie” moich książek, swojskość mojego miejsca pracy, a na koniec matczyną dobrotliwość własnego łóżka, które mnie otoczyło, wzięło w ramiona i utuliło do głębokiego beztroskiego snu. Od razu poczułem się o sto procent zdrowszy i szczęśliwszy. Byłem w domu.
Rafał Kowalski © 2024
Salman Rushdie, Nóz. Rozważania po próbie zabójstwa, przełozył Jerzy Kozłowski, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2024, s. 296
