Była taka piękna i taka niedostępna. Jej ojciec miał budę z kosmetykami i drobną galanterią. Wszystko, co zarobił, odkładał dla córeczki. Rozpieszczał ją tak bardzo, że potrafił odwozić na chawirę zapijaczoną i umorusaną. Z rajstopami podartymi przez zbyt natrętne dłonie. Upadłą damę z dobrego domu, która w Portowej szukała… Czego? Tego nie wiedziała sama. Kochali się w niej wszyscy: starzy, młodzi, bogaci i ci w jednej marynarce jeszcze od matury. Ewa jak z raju, w którym ciągle jadło się zgniłe jabłka. (…) – Wszyscy mnie chcecie, ale nikt mnie nie kocha! Nikt nie wie, jak to robić!.
Tytuł tego zbioru opowiadań (wydanego przez Znak Literanova) może przede wszystkim kojarzyć się z krwawą zemstą. Wydaje się jednak, że dla Autorki, w kontekście losów jej bohaterek i bohaterów, równie ważne co efekt finalny jest to, co do niego prowadzi. Wtedy bardziej można zrozumieć, czemu pan Wacław – który „w ogóle nie był żaden do końca” – stawia na nieczęste (?) rozwiązanie chęci bycia obok kogoś. Dlaczego córka chce opuścić ojca, ktoś inny pragnie „chwycić się za twarz, mocno przytrzymać i uzmysłowić sobie, jak bardzo destruktywne bywa skupianie się na tym, czego już nie ma”, a krzywdzona kobieta mówi o szacunku wobec siebie… Do tego zemsta nie musi oznaczać zabójstwa fizycznego – może kojarzyć się z chęcią desperackiego bycia, zabicia samotności, życia w godności często wbrew światu.
Nawet jeśli w tych opowiadaniach przewijają się czasem wątki irracjonalne – jak częściowe zburzenie Starego Mokotowa „ze względu na podejrzenie skażenia murów” i ujrzenie w hipnozie swojej przodkini – ich treść twardo stąpa po ziemi, jest uniwersalna, spleciona z codziennością niekiedy tak zwaną zwyczajną, banalną. Tak zwaną, bo kiedy bohaterka wyjmuje z szafy kolejne ubrania, stwierdza, że zostawi tylko to, co naprawdę lubi – gdyż zależy jej na życiu, nie na pozorach. Czyli na czymś istotnym. Inna rankami bije sobie brawo, że w ogóle udaje jej się wstać z łóżka, dla niej to naprawdę dużo.
Dotykane powietrze, cień wędrujący po suficie… Rzeczywistość ogarniana małymi krokami, co może objawiać się na przykład w projektowaniu czapek – tym zajmowała się Liza, uchodźczyni z Białorusi, brutalnie zgwałcona i zamordowana w centrum Warszawy pod koniec lutego. W dniu, kiedy publikuję ten tekst, w tym mieście ma odbyć się marsz przeciwko przemocy. Jego organizatorki i organizatorzy napisali: „Tragedia Lizy działa się w ciszy. Nie otrzymała pomocy, bo nie krzyczała. Wiele osób w trakcie gwałtu nie krzyczy – w wyniku dysocjacji, wyparcia czy nieprzytomności. Milczenie nie oznacza zgody. Może być krzykiem o pomoc”.
W tym kontekście jedno z opowiadań w tej książce („Gwałt. Głosy”) jeszcze bardziej wstrząsa swoją aktualnością. Jak cała ta książka jest potwierdzeniem, że tragedie mogą rodzić się z lekceważenia, zamykania oczu i zatykania uszu, niechęci nazywania rzeczy po imieniu, braku empatii. W prozie autorstwa Sylwia Chutnik – między zdaniami działającymi na wyobraźnie (na przykład „Oddech zaparowuje część widoku, przez co obraz staje się nierealny”; „Wyglądam przez wizjer, ale widzę tylko wirujący kurz, który unosi się w resztkach słońca”; „Każdy palec ma ozdobiony pierścieniem z brylantem, wszystko ocieka podrabianym splendorem (…)”; „Zanurzam nos w materiale, który pachnie solą i chlorem. Przypominam sobie, kiedy moja ręka dotykała twojej, ślizgając się pod falami”) – bije to po oczach bardzo mocno. I przestrzega.
W wyobraźni stukam butem i idę dalej. Wchodzę do baru, zamawiam coś zimnego, żeby kłuło w zęby. Patrzę przez szybę na przechodniów, trochę czytam książkę, a trochę podsłuchuję innych. Żyję zwyczajnie. Żyję wreszcie przy ludziach i względem nich. Mam obok swoje stado, z którym mogę walczyć na śmierć i życie, ale to moje stado. Czuję tych, którzy pchają się w kolejce, stoją w korkach i wykłócają w urzędach. Wyobrażam sobie przed snem ten irytujący tłum, za którym tak bardzo tęsknię.
Rafał Kowalski © 2024
Sylwia Chutnik, Dintojra. Czasami największą zemstą jest po prostu przeżyć, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024, s. 224
