Obecność matki była w życiu chłopca dużo dyskretniejsza niż obecność ojca. Otaczała go cichą siecią troski, ale zawsze z ukrycia. Była z nim w wyprasowanych koszulkach i bluzkach, zawiniętym w woskowany papier drugim śniadaniu, zatemperowanych kredkach i napompowanym piórze wiecznym. Wyczuwał tę obecność przez skórę, na styku świadomego i nieświadomego, podobnie jak na tej granicy rejestrował chwile, gdy wchodziła późnym wieczorem do pokoju, często wracając dopiero z pracy, otulała go kołdrą i gładziła po głowie. Zapominał o tym w kilka sekund, kiedy sen przejmował jego uwagę, ale te ślady bycia matki gdzieś pozostawały.

Ktoś po lekturze tej książki (wydanej przez Wydawnictwo Powergraph) napisze lub powie, że jest ona poetycko-filozoficznym hołdem dla rzeki i przedmiotów. Ktoś inny, że Rumowiska postawiłaby/postawiłby na półce z napisem „powieść detektywistyczna” lub „saga rodzinna”. Może nie brakuje głosów, że to rzecz o czułości – jest obecności, braku, wartości. Wszystkie te spostrzeżenia są prawdziwe.

Wit Szostak przedstawia pewną rodzinę z jej tajemnicami – czytelnicza próba ich rozwikłania przypomina meander. Szostakowe postacie mają różny stopień wyrazistości osadzonej w dwudziestowiecznej historii Polski. Jedną z najmocniej zarysowanych jest Dziadek, który nawet swoją śmierć widział jako „kosmiczną katastrofę, wprawiającą w dygot osierocony tłum, który mógłby zostać powstrzymany od ostatecznej klęski tylko przez mocny głos zza grobu”. Choć dowiadujemy się co nieco choćby o jego osiągnięciach, na przykład przy tworzeniu nowatorskich rozwiązań technicznych, również on bywa owiany mgłą. Postać chcąca ją rozwiać czuje, że Dziadek się wymyka; postać pyta, czy „opowiadając cudze opowieści” dotyka w ogóle Dziadka, czy tylko „sposobów opowiadania innych ludzi?”… Autor nie daje łatwych odpowiedzi. Jakby sugerował, byśmy podczas lektury i po niej nie przestawali płynąć wzrokiem, sercem i rozumem.

Może też dlatego niemal wszechobecny jest tu motyw rzeki. W jej przypadku również pojawiają się pytania. Na przykład o miejsca, które rzeka zostawia za sobą, jak meandry i starorzecza – czy „odcięte przed laty nadal stanowią jej część? Czy przechowują pamięć o niej?”. Kiedy Autor tworzy sytuację, kiedy spotykają się ze sobą spojrzenia stojącego na brzegu i płynącego łódką, a potem się rozrywają – zastanawia się, czy „właśnie do tego potrzebne były Grekom podziemne rzeki, jeśli właśnie tak szyfrowali tajemnicę śmierci?”. Pada pytanie, kiedy rzeka się zaczyna i przestaje być rzeką, czy staje się morzem. Jest również stwierdzenie, że powieść jest „chodzeniem po wyschniętym dnie rzeki. Opowieści są zawsze o nieobecności. O tym jest martwe rumowisko”.

Nieobecność nie omija też rzeczy, w które wnikają ich właściciele, nasycają je. Mija czas przedmiotów jednych, nastaje czas drugich; zdarza się, że – na przykład w kontekście wspomnianego Dziadka – rzeczy bywają „szczelinami, przez które goście mieli okazję zajrzeć za kotarę życia, niby mimochodem, bez dopowiedzeń, ujawniając rozległe komnaty i korytarze poza dostępną dla wszystkich topografią domu”.

Był on przywiązany do rzeczy, można by rzec, z czułością. Ona również jest w tej książce istotna. Przez jej brak pewne małżeństwo w jednym domu jest jak żywot dwóch szczelnie oddzielonych kosmosów ludzi, którzy kochają się, a zarazem się nie znoszą. Dziecko wychodzi z założenia, że jego rodzice zrozumieliby je wtedy tylko, gdyby „na chwilę stali się dziećmi, którymi byli trzydzieści lat wcześniej”. Ojciec bywa nieobecny, choć jest obecny fizycznie, a postać kobieca budzi się z myślą, że „moglibyśmy mieć skrawek życia, który wprawdzie nie nakryłby nas i nie ochronił przed ciemnością, ale mógłby trochę rozjaśnić te dwa mroki, które się spotkały”.

A przecież czułość jest bezcenna dla kogoś, kto dorasta, zderza się w rzeczywistością; uczy się jej w szkole, w pracy, podczas układania sobie życia i doświadczaniu odchodzenia pod wieloma względami. Z tą bezcennością czułości to już wyświechtana prawda, wydaje się prosta w zastosowaniu, lecz często tak dziwnie trudno wcielać ją w życie… A ono upływa i nie jest wieczne, jak wieczna nie jest nawet rzeka.

Pierwsze zdanie powieści nie jest pierwszym zdaniem powieści jeszcze przez długi czas. Napisane, na początku, jest tylko zapowiedzią i nadzieją na powieść. Ale musi przyrosnąć jeszcze wiele zdań, by powstający tekst stał się powieścią. Powieści mogą być nieukończone, nie do ukończenia, przerwane i przecięte. Ale istnieje gdzieś niewidzialna granica, gdzie nagromadzenie zdań już jest powieścią, choćby niegotową. Wtedy dopiero pierwsze zdanie tekstu staje się pierwszym zdaniem powieści.

Rafał Kowalski © 2024

Wit Szostak, Rumowiska, Wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2023, s. 384