Take 3
Patricia Kopatchinskaja – violin, Polina Leschenko – piano, Reto Bieri – clarinet
Alpha Classics, Outhere Music 2024, ALPHA772, TT: 66’41”
„Take 3” – the new album by pianist Polina Leschenko, clarinetist Reto Bieri and violinist Patricia Kopatchinskaja – is like an adventurous trip to the theater. Everyone who has seen Kopaczyńska’s concerts says that her presence alone makes the room vibrate. In this case, the sensations must be multiplied by three.
For almost 67 minutes, I am still hungry for every new note. Will I ever be satisfied? If this happens, it certainly won’t be soon
Take 3 – nowa płyta pianistki Poliny Lesczenko, klarnecisty Reto Bieriego i skrzypaczki Patrycji Kopaczyńskiej – jest jak pełna przygód wyprawa do teatru. Każdy, kto widział koncerty Kopaczyńskiej, mówi, że już sama jej obecność sprawia, że sala wibruje. W tym przypadku doznania trzeba przemnożyć przez trzy.
Jedynie Şerban Nichifor (ur. 1954) – rumuński wiolonczelista, kompozytor i pedagog – jest na tej płycie postacią mniej znaną. Pozostali twórcy to bardzo znane nazwiska w świecie muzyki klasycznej.
Album otwiera fragment kompozycji Francisa Poulenca L’Invitation au Chateau. Kolejne wyjątki tej kompozycji są później swoistymi interludiami między dziełami Bartóka, Schoenfelda i samego Poulenca. L’Invitation au Chateau to muzyka ilustracyjna, która powstała do sztuki Anouilha. Słychać w niej modną wówczas fascynację amerykańską muzyką rozrywkową.
Po tym króciutkim wstępie Kopaczyńska, Bieri i Lesczenko eksplodują w inspirowanym muzyką klezmerską Triu na skrzypce, klarnet i fortepian Paula Schoenfelda. Cała trójka rzuca się w odmęty tej kompozycji jak w ogień, dając z siebie wszystko. Z podziwem słuchałem, jak lekko i bez wysiłku przedarli się przez wszystkie meandry tej nie łatwiej przecież kompozycji. Nawiasem mówiąc, wyobrażam sobie, że nawet takim profesjonalistom musiało zająć to trochę czasu. Efekt jest piorunujący, a na szczególne podkreślenie zasługuje Polina Lesczenko, której “słowiańska dusza” nie przeszkodziła obdarzyć Trio Schoenfelda jazzowo-klezmerskiim duchem.
Po Schoenfeldzie mamy sporo Poulenca, jeszcze trzy części z L’Invitation, Bagatelle na skrzypce i fortepian oraz Sonatę klarnetową. Jak widać rozdział poświęcony temu kompozytorowi jest niezwykle różnorodny. Dość brutalnie brzmiąca Bagatelle ma więcej wspólnego z Schoenfeldem, niż mogłoby się wydawać. Za to Sonata klarnetowa zamieszkuje zupełnie inny świat – gdzieś pomiędzy tonalnością a atonalnością, muzyką francuską i klezmerską. Tak przynajmniej gra ją Reto Bieri, którego umiejętność gry piano na klarnecie nie mają sobie równych. Dotychczas słyszałem tylko jedno inne nagranie tej kompozycji. Nie powiem które, bo nie warto tracić na nie czasu. Bieri i Lesczenko zagrali wzorcowo.
Po Burlesce mamy kolejną kompozycję większych rozmiarów. To Kontrasty również Béli Bartóka. Byłem bardzo ciekaw tego nagrania, bo dawno temu słyszałem archiwalną rejestrację w wykonaniu kompozytora na fortepianie, Josepha Szigetiego na skrzypcach i samego Benny’ego Goodmana na klarnecie. To nagranie, z przyczyn oczywistych, różni się od oryginału, ale zarazem bardzo go przypomina. Mimo podobieństw to nowe jest bardziej esencjonalne. Bieri na klarnecie zdaje się być bardziej “klezmerski” niż Goodman, a Kopaczyńska na skrzypcach jest bardziej “węgierska” niż Szigeti. Ich występ brzmi niemal jak swobodna fantazja oparta na Kontrastach. Czy jest to występ wierny partyturze? Nie całkowicie. Ale czy to ważne? Artyści stworzyli tutaj mroczny świat, w którym odnaleźli siebie. Przyznam, że nawet po kilku przesłuchaniach pozostał on dla mnie czymś w rodzaju zagadki. To w zasadzie nowe Kontrasty. Po raz kolejny okazuje się, że używając tych samych nut o tych samych wartościach, ale bawiąc rytmem lub kompresując tempo, można stworzyć nową jakość. Nie jestem pewien, czy Bartókowi by się to podobało, ale myślę, że by to zrozumiał.
Album zamyka Klezmer Dance Nichifora, który w naturalny sposób wpisuje się w ogólny klimat płyty. Na początku tego utworu słyszymy trochę rozmów i wygłupów. Nie wiem, czy są one zapisane w partyturze, czy zaimprowizowane, ale to nie istotne, bo słychać, że artyści dobrze się bawią.
Podsumowując. To jeden z bardziej angażujących słuchacza albumów, jaki słyszałem. Dzieję się tak dlatego, że Kopaczyńska, Lesczenko i Bieri są bratnimi duszami, które w jakiś nieodgadniony dla mnie sposób potrafią utrzymać uwagę na najwyższych obrotach. To rzadkie zjawisko. Przez prawie 67 minut jestem wciąż głodny każdej kolejnej nuty. Czy kiedykolwiek się nasycę? Jeśli tak się stanie, to z pewnością nieprędko.
Robert Majewski © 2024
