Dobry humor tatusia / Chodzenie na paluszkach / Śmianie się w odpowiednich momentach / Sekrety, których nie wolno / Opinie, których nie trzeba / Rozmowy, które nigdy się nie odbędą / Córka, która nigdy nie urodzi się po raz drugi.
Sylwia Chutnik wiosną tego roku cieszyła się z premiery książki „Kłirówy. Te, które złamały zasady” (OsnoVa Publishing) napisanej z Justyna Bilik. Tam przeciw zastanemu porządkowi buntują się na przykład Frida Kahlo (pędzlem), Marsha P. Johnson (na ulicy) i Adrienne Rich (piórem); rozwiązują gorset, by lepiej oddychać, jednocześnie pragną wsparcia i bliskości. Natomiast tej zimy pisarka dzieli się ze światem tomikiem swoich wierszy „Pobite gary” (wydanym przez Girls and Queers to the Front, ubranym w pomysłowo-subtelną formę graficzną przez Julek Sierańska), w którym siła splata się z wrażliwością.
Już wiersz otwierający tę publikację ma rozwiać wątpliwości, że osoba, która go stworzyła, oplucia nie pomyli z padającym deszczem („Teraz chodzimy po zewnętrznej stronie gzymsu / Z uśmiechem na ustach / I odbezpieczonym pistoletem”). Zaczyna się on od zaimka osobowego „My”, można więc mniemać, że Autorka umie i lubi działać z kolektywie. Zarazem w innych wierszach sugeruje, że potrzebuje też pobyć w pojedynkę („Lubię spacery, kiedy nikt mi nie przeszkadza / Widzę wtedy więcej niż kiedy ktoś do mnie mówi”). Bywa, że jedno nie wyklucza drugiego, o czym świadczy przywołany przykład artystki-surrealistki Leonor Fini: „Miała zawsze kogoś obok do kochania i rozmowy / Ale musiała być sama, żeby skupić się na sobie / Inaczej zwyciężało cudze ego”.
W sumie nic dziwnego, wszak mowa nie o maszynie (choć poziom aktywistyczno-kulturalnej aktywności Sylwii Chutnik może sugerować inaczej), lecz o osobie, która potrafi walczyć o swoje, ale też czasem potrzebuje przytulenia pod każdym względem („Przy oknie jestem oknem / Przy ścianie tkwię jak ściana / Przy stole jestem stołem / Wypełnij treścią, połącz kropki, pokoloruj / Nie zamazuj”). I wie, że brak tego odkładany w czasie i przestrzeni może działać destrukcyjnie, o czym świadczyć może przykład bohaterki wiersza „Pradziadek Karolina”: „Babcia za dzieciaka słyszała tylko: / jak siedzisz przy stole, ręce przy sobie, nie garb się, uspokój się, / znowu mnie denerwujesz, przecież nie mogę oddychać (…) Moja babcia nadal uważa, że jakiekolwiek mówienie o tym to błąd / Wiesz, jacy są ludzie”.
W tym tomiku są wiersze, które dotykają tematów bolesnych i aktualnych, jak ten przewrotny z uchodźcami w tytule. Również ten o ministrze i o matce dziecka, o nierównościach płciowych w sferze społecznej – na przykładzie jury konkursowego; i ten, w którym „obłęd” może mieć formę dłoni drętwych, jak gałęzie starego drzewa, i przybierać nazwy smutnoduru i Xanaxu. Przede wszystkim jednak z tej publikacji wyłania się pojedyncza postać, która może cierpieć przez kryzys i brak kogoś bliskiego („kiedyś twoja dłoń / do mojej chciała iść / dziś już tylko mrok / odwracasz znowu wzrok”), nawet pikować w dół, ale – jak w piosence „Tubthumping” anarcho-rockowo-folkowego zespołu Chumbawamba – umie się podnosić („Miałam spaść, a lecę”), wymyślać swój kolejny dzień i nadzorować własny los. Przynajmniej próbować.
Jedyną osobą z rodziny, która się ucieszyła / Byłeś ty / Uścisnąłeś ramieniem (prawym) / Powiedziałeś – / moja krew / – a ja się śmiałam / Bo nie byłam pewna tej całej dumy / No wiesz, nie przywykłam.
Rafał Kowalski © 2025
Sylwia Chutnik, Pobite gary, Wydawnictwo Girls and Queers to the Front 2025, ss. ???
