Udaje im się jeszcze wyjechać do Sopotu. W wynajętym apartamencie każda ma swoją sypialnię, ale Kasia przychodzi do łóżka mamy, śpią wtulone w siebie. Przez blisko dwa tygodnie cieszą się słońcem, wiatrem i słonym aerozolem w powietrzu. Noszą wyrazistą biżuterię i wielki kwiat wpięty w rondo kapelusza. Jedzą lody i popijają szampana na plaży. Raz tylko, kiedy idą w poprzek Monciaka, mama się zatrzymuje i patrzy na kolorowy tłum sunący w stronę mola. „Tak bardzo bym chciała tu jeszcze wrócić. Ale już się nie uda, prawda?” Kasia nie odpowiada.
Joanna Gierak-Onoszko wraca z nową książką (wydaną przez Wydawnictwo W.A.B.) po sześciu latach od premiery poprzedniej, porażającej, zatytułowanej „27 śmierci Toby’ego Obeda” (Wydawnictwo Dowody). Po tej opowieści o rdzennych mieszkańcach Kanady swoją uwagę kieruje teraz na polskie kobiety. Towarzyszy im w sytuacjach przełomu; kiedy podejmują decyzje mające wpłynąć na ich dalsze życie. Nad tymi historiami unosi się czasem duch wiersza „Droga nie wybrana” Roberta Frosta, który w przekładzie Stanisława Barańczaka kończy się tak: „Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano / Dwie drogi; pojechałem tą mniej uczęszczaną – / Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem”.
Jedna z bohaterek „Wolty…” z pewnego powodu doświadcza, że wszystko, co ją otacza, pozbawione zostaje smaku i zapachu. Inna w środku nocy do bliskiej osoby mówi: „Ja wychodzę”; otępiała zanurza się w ciemność z prochowcem narzuconym na piżamę, idzie przed siebie. Kolejna dowiaduje się, że jej szef ją inwigiluje, inna mierzy się z chorobą kogoś najbliższego, jeszcze inna z poważną dolegliwością własną. Zdania takie, jak to: „Nie jest tak, że zawsze damy radę podnieść się z podłogi. Zdarza się, że po kryzysie stajemy na równi pochyłej i nie jesteśmy już w stanie zawrócić” sąsiadują w chęcią bicia się o swoje życie, niezgodą, by skończyło się źle. I jeszcze to niełatwe uczenie się, że menopauza – z wpisaną w nią stratą „dawnej wersji siebie i znanego nam życia” – nie musi oznaczać końca, tylko początek czegoś nowego.
To bicie się o życie może, jak w tej książce, przybrać formę realizacji wyczynu sportowego („Nigdy nie walczy o podium, zawsze walczy dla siebie”), bycia akuszerką zwierzęcych porodów, pragnienia spędzenia czasu ze swoją mamą, spakowania się i opuszczenia dotychczasowego lokum, bywa, wbrew opinii najbliższego otoczenia; nie odpuszczania w walce z chorobą, nawet jeśli niektórzy znawcy medycyny już stawiają krzyżyk. Przechodzenia w rożnym wymiarze z etapu „żałoby i pożegnania z dawnym życiem” w „czas poszukiwania tego”, co przynosi satysfakcję. Droga ku ewentualnej zmianie nie bywa usłana różami, jak można przeczytać: „Jako kobiety jesteśmy wychowywane do nieustannego zajmowania się całym światem. (…) Jesteśmy socjalizowane, trenowane do tego, by spełniać cudze oczekiwania, realizować wzorce kulturowe przeznaczone dla kobiet”.
Ponadto zwłaszcza w momencie próby dobrze jest czuć wsparcie przynajmniej jednej osoby, która pomaga, motywuje. W tej książce swoja energią emanują również przedmioty, jak pewien stół („Niech nie gasną przy nim rozmowy, niech wokół gromadzą się dorośli, dzieci i, no dobrze, nawet szajka kotów”) i próbka „mniejsza od szklanki”, zawierająca „miliony życiodajnych komórek. Nie ma na świecie kwoty, która by odpowiadała jej zawartości”.
Są w tej książce momenty naprawdę wzruszające – jak relacja jednej z bohaterek z jej młodszym bratem („Przesiadywałam u niego godzinami, tyle, ile mogłam. Głaskałam i masowałam jego ciało. Śpiewałam mu, czytałam poezję, nową >>Szajkę<<, inne nasze ulubione książki. Słuchaliśmy Chopina, wtedy to całe życie było”), opiekowanie się dzieckiem w izolatce, rocznica ślubu spędzana w formie rodzinnego biegu boso po plaży. Ale przede wszystkim można wyczuć w niej siłę, i to, co Autorka chciała przekazać, gdy dziękowała kobietom ważnym w jej życiu: „A im jestem starsza, tym silniej we mnie jesteście”. Dzięki temu ona – można mniemać – jest mniej samotna, jest mocniejsza, i może też silniejsze mogą poczuć się postacie z jej książki i osoby poznające ich historie.
Najwspanialszy zapach na świecie to zapach nowo narodzonej Marysi. Noszę go w sercu. Ania i Adaś urodzili się już po mojej operacji, więc nie wiem, jak pachną. Rekompensatą stały się dla mnie dotyk, bliskość, przytulenie. Pewnie dlatego karmienie piersią było dla mnie cudownym rytuałem. Długo nie potrafiłam odstawić dzieci.
Rafał Kowalski © 2025
Joanna Gierak-Onoszko, Wolta. Opowieść o kobietach w zmianie, Wydawnictwo W.A.B. 2025, ss. 320
