Było tak, jak powiedziała tamta zakonnica w szkole: „Leonora Carrington. Rozpaczliwie próbuje być inna”. Te słowa uraziły Leonorę. To nieprawda, że rozpaczliwie pragnęła być inna – wyjaśniła mi. Ona po prostu była inna. Miała odwagę marzyć o czymś lepszym. Ale to nie wszystko – miała też odwagę coś zrobić, aby to osiągnąć. T odwaga przywiodła ją do owej wioski pośród klifów, z jej ciepłą rzeką i gorącym słońcem – do miejsca, w którym mogła cieszyć się życiem, kochać i marzyć. A może nie musiała już marzyć, bo oto jej marzenie się ziściło. Może wiedziała o tym już wtedy, gdy przeżywała każdą chwilę. Dotarła na szczyt.
Jeśli publikację „Artystki i surrealizm” Whitney Chadwick (wydaną przez Wydawnictwo Smak Słowa; polską premierę w przekładzie Anny Arno miała we wrześniu 2024 roku) porównać do drzewa, to książka „Surrealistyczne przestrzenie…” (Wydawnictwo Smak Słowa; tłumaczenie Agnieszka Nowak-Młynikowska) – opowieść Joanny Moorhead o Leonorze Carrington – jest z tego drzewa wyrastającą gałęzią. Opowieść, a może bardziej pogoń Autorki za tą malarką, pisarką i rzeźbiarką; jej twórczość i wybory życiowe wymykają się bowiem jednoznacznym interpretacjom.
Carrington już w „Artystkach i surrealizmie” – gdzie występuje obok choćby Lee Miller, Valentiny Hugo, Eileen Agar, Fridy Kahlo i Remedios Varo – nie milczy, gdy ktoś chce ją szufladkować jako Muzę. Twierdzi, że nie ma czasu nią być, bo zajęta jest „buntowaniem się przeciwko mojej rodzinie i uczeniem się, jak być artystką”. W „Surrealistycznych przestrzeniach…” więcej światła pada na genezę tego buntu i walkę o jej rozwój pod każdym względem.
Już jako dziewczynka miała świadomość swojego talentu – tym bardziej nie mogła znieść, jak w porównaniu z nią traktowana była męska strona jej rodziny. Torpedowała też starania jej bliskich, by ładnie prezentowała się na pokaz, zamożnie wyszła za mąż, nie wychodziła poza sztywne ramy szkolne (zwłaszcza w tych zakonnych, bo już w Akademii Sztuk Pięknych Ozenfata nasiąkała tym, co ceniła). Dlatego się wyrywała. Nigdy nie chciała być w niczyim cieniu, nawet swojej wielkiej miłości, jaką był malarz i rzeźbiarz Max Ernst („To prawda, wiele się od niego nauczyłam, wyzwoliłam się i stałam się niezależna, ale przecież malowałam i pisałam od piątego roku życia. I jeśli nawet były to okropieństwa, to jednak przyszłam na świat z powołaniem, a moja twórczość była tylko moja”).
Książka Moorhead nie jest jednak harmonijną, jednolitą opowieścią o zbuntowanej kobiecie, która stanęła naprzeciw wszystkim, i szybko dopięło swego. Carrington, owszem, wyrywa się z domu właściwie przez całe swoje życie. Zarazem właśnie tam – przede wszystkim dzięki okolicznym krajobrazom i Mary „Nani” Kavanaugh, którą artystka po latach określała mianem niewyczerpalnego źródła opowieści – pozytywnie kształtuje się jej wyobraźnia. Korzenie tych opowieści „tkwiły w mitach i legendach hrabstwa Westmeath. (…) stworzyły baśniowe, barwne, magiczne tło życia Leonory”. Żyją w jej obrazach. Jednoznaczna nie jest również jej trudna relacja z jej ojcem Haroldem – po latach to imię nada swojemu pierworodnemu dziecku. Zaś matka Leonory, by pomóc córce, wybierze się w długą podróż z Anglii do Meksyku.
Podobnie złożone są jej relacje z surrealizmem. Uważana za czołową artystkę tego nurtu, przyznaje jednocześnie, że nawet nie przeczytała słynnego „Manifestu” André Bretona: „Dlaczego miałabym go czytać? Nie chciałam, żeby ktoś mi nakazywał, co mam robić lub myśleć. Nigdy nie pozwalałam, aby inni mi mówili, co powinnam robić i myśleć”. Zresztą w książce pada sugestia, że z „wyjątkiem miana >>artystka<< Leonora przez całe życie instynktownie unikała wszelkich etykiet kończących się na >>-stka<<”. W przypadku Carrington innego wymiaru nabiera też motyw kuchni – czegoś nie tyle związanego z więzieniem, co z wolnością, alchemią i czarami, gdzie „pomysły przyrządzało się równie łatwo, jak herbatę”. Zresztą określenie „magiczna kucharka” pada również w kontekście tworzenia przez nią obrazów, rzeźb i słowa pisanego.
Joanna Moorhead tropi swoją Bohaterkę w Kornwalii, Paryżu, Nowym Jorku, w stolicy Meksyku. Barwny to pościg, jak barwne są obrazy Carrington. Pościg jest okraszony wybuchami miłości i rozpaczy Leonory związanych z Ernstem, jej próbami wydostania się z łap Hitlera, szukania sobie miejsca na tym świecie. To również opowieść o miejscach związanych z Carrington, które Moorhead odwiedza po latach, jak dom w Saint-Martin-d’Ardéche i ten pod adresem Calle Chihuahua 194.
W przenośni zdmuchuje kurz z pewnych przedmiotów, jak koń na biegunach. Niczym grzyby do koszyka zbiera duchowość poza ramami religii, feminizm, moc natury – pojęcia ważne w życiu Leonory. I choć starania Autorki o spotkanie z Artystką oraz ich konwersacje nie należą do łatwych – choćby dlatego, że Moorhead nie mogła używać notatnika – Autorka przyznaje: „Dzięki naszym rozmowom zrozumiałam, że jedynym, co ogranicza nasz świat, jest sposób, w jaki go widzimy – że jesteśmy tacy wielcy, jak wielka jest nasza wyobraźnia”. To udziela się także Tłumaczce tej książki, kiedy dzięki niej można przeczytać na przykład o powietrzu rozwibrowanym od dźwięków.
Joanna Moorhead o Leonorze Carrington pisze, że była poszukiwaczką. I swoją książką jakby zachęca, by poszukać w niej tej Artystki na swój sposób.
Sama Leonora nigdy nie sprawiała wrażenia starszej pani. Wydawała się pozbawiona wieku. Cechowała ją silna, ponadczasowa determinacja. Ale jesień życia od dawna ją fascynowała i choć podobnie jak większość ludzi, nie cieszyła się z ograniczeń fizycznych związanych ze starzeniem się, druga połowa życia bardziej ją ciekawiła, nie napawała lękiem. Od końca lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia na jej obrazach coraz częściej pojawiały się postacie w podeszłym wieku, zazwyczaj kobiece.
Rafał Kowalski © 2025
Joanna Moorhead, Surrealistyczne przestrzenie. Życie i sztuka Leonory Carrington, tłumaczenie Agnieszka Nowak-Młynikowska, Wydawnictwo Smak Słowa 2025, ss. 260
