Przychodzi majster przed pierwszym maja: Kapela, idziesz pan na pochód czy po premii? Po premii, panie majster. Panie majster, dla mnie święto ludzi pracy jest wtedy, kiedy Heniu ślusarz w podkoszulku wyjdzie na balkon z butelką piwa i wrzeszczy: Hela, chodź, zobacz, jak oni się spaśli. I ci wszyscy, na których on codziennie robi, wędrują tam na dole ze sztandarami, a nie on, Heniu, chuderlak ze szturmówką, która go, jak wiatr zawieje, rzuca na wszystkie strony.

Włodek Nowak twierdzi, że tytułowej postaci jego reportażu „Niemiec. Wszystkie ucieczki Zygfryda” (wydanego przez Wydawnictwo Dowody) bliżej jest do obywatela Piszczyka; według Autora Zygfryd potrafi ładować się w największe kłopoty z tym samym wdziękiem, co bohater filmu „Zezowate szczęście”. Ten jest innego zdania i „lubi przyrównywać się do dobrego wojaka Szwejka”. Podkreśla, że całe życie starał się być wolnym człowiekiem, i w pogoni za tym nie potrafi się zatrzymać.

Życiorys Zygfryda, którego matka jest Niemką, a ojciec Polakiem, to właściwie kino drogi. Zaczyna się w Polsce tuż po drugiej wojnie światowej – ówczesne okoliczności dobrze oddaje zdanie: „Nic tak nie wala się po Ochli, po krzakach, w lesie i na cmentarzu, jak niemieckie książki” – i biegnie przez kolejne dziesięciolecia. Paliwem w tej życiowej jeździe jest pragnienie wolności. Już kiedy jest chłopcem, widzi, jak jego ojciec nie pozwala motylom narodzić się z kokonów. Siegi chciałby, żeby tym owadom się to udało, by kokon rozerwały i uciekły przez okno, które on otworzy.

Czas płynie, jawią się kolejne wizje ucieczek Zygfryda. Choćby taka, by położyć się na plecach w głównym nurcie Dunaju i „płynąć z kilometrami jak jakaś kłoda albo pień niesiony z prądem”. W napięciu trzyma jego przekraczanie granicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Republiki Federalnej Niemiec. Niekiedy nie wie, w którą stronę się udać, jak wtedy, gdy znajduje się w centrum konfliktu dwóch wizji „Solidarności”. W tym przypadku robi się naprawdę gorąco, kiedy – niczym średniowieczni rycerze na polu bitwy –

naprzeciw siebie stają rolnicy indywidualni, i ci z pegeerowskiego pola („Tu >>Solidarność<< i tam też >>Solidarność<<? A ja gdzie? Znowu w złym miejscu historii”). Ale są też próby ucieczki wewnątrz człowieka. Jak ta, by mentalnie być jak najdalej od swojego ojca, i jednocześnie nie pozwolić oddalić się wspomnieniom o swojej ukochanej babci.

Zygfryd pozostaje w ruchu, w ruchu jest również Polska, która się zmienia. Ma oblicze brzozowej miotły, którą zaciera się ślady na śniegu po wizycie na niemieckim cmentarzu. Kabiny pojazdu, w której pan Teodor nuci piosenkę Kasi Sobczyk o szybkim Billu, i nie mówi, że kradnie, lecz załatwia lub organizuje. Oblicze długopisów skręcanych za grosze, cwanych cinkciarzy, mówienia w myślach do najbliższych w celi więziennej, ciarek przy słowach papieża Polaka, agentów i szpicli, dźwigania na przodek szyn albo kuloków w kopalni. Wreszcie Polski bez granic.

To również książka o reporterze, który swojego bohatera czasem ma dosyć („Utknąłem. Nie chce mi się tego pisać. Nie umiem. Koniec. Straciłem serce do tej historii, do Zygfryda Kapeli”). Niekiedy czuje się wobec niego winny, innym razem mu współczuje. Są chwile, kiedy wydaje się, że go porzuci. Między dziesięcioma dziewięciomilimetrowymi łuskami od karabinu, opowieścią o królowej Luise, workami z polifoską, egzemplarzem „Kobiety i Życia”, niebieskim autobusem, rozdzierającym wrzaskiem kapitana Flinta i nagrobkami na cmentarzu dostrzega jednak kogoś, kto go zaciekawia. I to jest najważniejsze.

Wczoraj, gdy jechali przez wioskę, zobaczyli kobietę w garnku na głowie. Jurek, kurde, co to jest? Jakaś wariatka, panie przewodniczący. Zapytał ludzi na zebraniu w gminie. To stara Tokarczukowa. Jak wychodzi z domu, zakłada garnek na głowę. Ktoś na papierosie mówi, że to się u niej od ruskich gwałtów zaczęło, z wiekiem się pogłębiło i teraz chowa głowę w garnkach. Mieszka w strasznych warunkach, dyrektor pegeeru, świnia, nie chce jej pomóc. Jurek, zawracamy, jedź pod dyrekcję.

Rafał Kowalski © 2025

Włodzimierz Nowak, Niemiec. Wszystkie ucieczki Zygfryda, Wydawnictwo Dowody 2025 (pierwsze wydanie 2016), ss. 304