Ostatnimi czasy teściowa Alfisza zaczęła pojawiać się w jego snach (…). Przerażony Alfisz udał się po poradę do sąsiadów, którzy potwierdzili, że mieszkanie istotnie jest nawiedzone. Natychmiast sprawdzono wszystkie mezuzy i tefilin. Jako że były w najlepszym porządku, wyglądało na to, że Alfisz wkrótce zazna spokoju. Ale trzeciej nocy lokatorów wyrwały ze snu straszliwe krzyki. Wyłamali drzwi do mieszkania Altfisza i ujrzeli gospodarza uwieszonego parapetu. Tylko z najwyższym trudem udało się go uratować. Później Altfisz wyjaśniał, że w mieszkaniu znów pojawiła się teściowa i zaczęła go bić tak mocno, że o mało nie wypadł przez okno.
Benny Mer Majersdorf, dziennikarz i znawca kultury jidysz zamarzył sobie, by przedwojennych mieszkańców ulicy Smoczej – ponoć wcale nie najważniejszej i nie najpiękniejszej ulicy Warszawy – jeszcze raz, choć na chwilę, otuliło światło. Zanurza się w jej mikrokosmos, nie chce, by w zapomnienie popadli zwłaszcza ci, których istnienie udowadnia jedynie małe ogłoszenie w gazecie („Pojedyncza wzmianka o konkretnym człowieku jest jak dziurka wydrążona w ścianie czasu”). W rezultacie tamta Smocza jeszcze raz ożywa na łamach tej książki, wydanej przez Wydawnictwo Czarne, przetłumaczonej przez Piotr Pazinski (proza) i Bellę Szwarcman-Czarnotę (wiersze).
Ożywa na wiele sposobów. Dzięki miłości niejakiego Juliusa, który wyjeżdża, ale przez wiele lat pozostaje kawalerem, bo wciąż tęskni za swoją ukochaną, dlatego postanawia wrócić do Warszawy. Za sprawą rozpaczy samobójców targających się na swoje życie na przykład przez straszliwą nędzę. Ożywa z powodu nadziei właścicieli licznych sklepików – oni stoją niekiedy na ulicy i czekają, aż „nawinie się jakiś klient, niechby mały jak pchełka, byle dało się go pochwycić i zaciągnąć do środka”.
Smocza w tej książce nabiera życia w konkretnych miejscach. Jak bazar w jego jatkami, sklepikami spożywczymi, herbaciarniami, jadłodajniami, olejarniami, straganami ze śledziami. Restauracja na rogu Smoczej i Pawiej kusząca klientów sloganem „Najlepsza reklama jest na talerzu”. To również teatr zmieniający nazwy (Ludowy, Pawilon, Eldorado), gdzie publiczność oczekiwała przede wszystkim sztuk „z życia wziętych” przekazywanych językiem zwykłych ludzi. Nosząca na rękach aktorów, ale też mogąca strącić go z piedestału („Biada temu, kto musiał zagrać tyrana, który uwiódł młodą dziewczynę! Musiał czekać w teatrze, aż publiczność pójdzie do domu, w przeciwnym razie porachowano by mu kości”).
Benny Mer przyznaje zresztą, że od na przykład rabinów z szacownego rodu Halbersztamów woli „zwyczajnych, pobożnych ludzi, bez wielkiego rodowodu”. Często ciężko pracujących, czasem różniących się ideologicznie, ale wiedzących, czym jest dobroczynność, solidarność.
Dlatego w jego książce jest Jehuda Mendel, mieszkaniec Smoczej 41, o istnieniu którego zaświadcza tylko następujące osobliwe ogłoszenie w „Undzer Ekspres” z 1929 roku: „Uprasza się wszystkich, którzy w ostatni czwartek o drugiej po południu przechodzili koło składu węgla na ulicy Dzielnej 71, w chwili gdy zatrzymała mnie policja, iżby podali się jako świadkowie. Jehuda Mendel, Smocza 41, m. 2”. Są też dzieci ze Smoczej bardzo często zajmujące się sprzedażą obwarzanków. Pobożni ludzie przyznający, że są nędzarzami, ale przede wszystkim radujący się, że są Żydami i chasydami. I Nechama codziennie zaglądająca do narożnego kiosku, by oglądać gazety, szczególnie te z Flipem i Flapem.
Benny Mar przeczesuje gazety i książki sprzed lat, stara się zdążyć spotkać z osobami, które pamiętają Smoczą osobiście i być może dysponują jakimiś pamiątkami, na przykład fotografiami. Odbywa po Smoczej spacery na jawie i w swojej wyobraźni. Odnajduje film krótki, ale bezcenny, tropi pewnego twórcę słowa pisanego. I nie ukrywa swojej miłości do języka jidysz; dlatego jest zdania, że o nazwie „jego” ulicy wypadałoby mówić „Smocze” („w jidysz, bo tak mówili jej mieszkańcy. Jak to często bywa z jidysz, podmiana polskiej samogłoski a na e na końcu słowa zmiękcza je, zdrabnia, jak w języku miłości”).
Trzeba również przyznać, że wybór tłumaczy tej książki dokonany został pierwszorzędnie. Bella Szwarcman-Czarnota znana jest ze swojej czułości do słowa poetyckiego. Piotr Pazinski zaś cechuje się uważną wrażliwością, erudycją i ironicznym poczuciem humoru, co udowadnia choćby w wydanym w tym roku zbiorze esejów „Obstalunki”. Książkę o ulicy Smoczej tłumaczy też z wyczuciem, stąd zgiełkliwy punkt, swąd spalenizny, wywracanie na nice, tarapaty finansowe, czy sklepy otwarte na oścież.
Benny Mer Majersdorf przyznaje, że bezpośrednim impulsem, który wciągnął go w głębinę ulicy Smoczej był wiersz autorstwa Binema Hellera o jego siostrze Chaji mającej zielone oczy i czarne warkocze („to siostra, co mnie wychowała / w domu o krzywych schodach, na Smoczej”). Był jak Hellerowa świeca, od której zapaliła się świeca Mera; a od niej – oby – swoje świece zapalać będą kolejni strażnicy pamięci. By nie wszystko rozpłynęło się we mgle.
Wuj Nahum wiedział, dokąd ma się udać: lokalem kontaktowym paserów była kawiarnia na rogu Smoczej i Niskiej. Tam poszkodowany mógł ustalić warunki odsprzedaży skradzionego mienia. (…) >>Co pan myśli, że tak łatwo jest krążyć nocą po mieście i wchodzić do cudzych mieszkań? Mój towarzysz, który wczorajszej nocy wszedł do pańskiego mieszkania, ryzykował życie. Dlatego należy mu się rekompensata za ryzyko. Ale nie dość na tym. On się natrudził, wyłamując drzwi. Dlatego należy mu się rekompensata za jego trud<<. Ostatecznie wuj Nahum zdołał przechytrzyć złodzieja i dał mu lekcję.
Rafał Kowalski © 2025
Benny Mer, Smocza, Biografia ulicy żydowskiej w Warszawie, tłumaczenie: Piotr Pazinski (proza) i Bella Szwarcman-Czarnota (wiersze), Wydawnictwo Czarne 2025, ss. 168
