Kilka dni po wypisie ojciec wygrzebał swoje białe spodnie sprzed lat, ubrał białą koszulę, poprosił przyjaciela o białą marynarkę, a nawet wziął skądś biały kapelusz. Założył cienki szal, żeby zakryć cięcie. Wsiadł tak ubrany do zakurzonego wiejskiego autobusu i pojawił się cały w bieli jak Mastroianni na wiejskim placu, przed knajpą, gdzie starcy pili anyżówkę, pasterze zaganiali owce, plotkarze czekali, żeby zobaczyć, czy ktoś wysiądzie na przystanku, a dzieci kopały pękniętą piłkę. Ludzie, których część myślała, że już wyzionął ducha, zamarli. Patrzyli na mnie, opowiadał, i się przeżegnywali. Mój ojciec usiadł, zapalił papierosa, wypił koniak, z colą, postawił też pozostałym, wsiadł w powrotny autobus, ledwie wytrzymał do zakrętu i zemdlał.

Georgi Gospodinov w innej swojej książce, zatytułowanej „Fizyka smutku”, najwięcej światła rzuca m.in. na przemijanie i nostalgię, czas i szukanie siebie, również na postać swojego dziadka. W tej (obie wydało Wydawnictwo Literackie w przekładzie Magda Pytlak) skupia się głównie na własnym ojcu i mierzeniu się z jego odchodzeniem. Podkreśla przy tym, że nie jest to książka „o śmierci, a o tęsknocie za życiem, które odchodzi. Tęsknocie za jego plastrem pełnym miodu, ale też za pustymi komórkami w tym plastrze, za nimi nawet silniejsza. Tęsknota za tamtym plastrem, które zapamiętają woskowe świecie, dopalające się w jego dłoniach”. I faktycznie, obok smutku i śmierci sporo tu ciepła, wzruszenia i uśmiechu.

Autor również tutaj miesza gatunki literackie, wśród nich powieść, esej i reportaż. W „Ogrodniku…” przyznaje zresztą, że ta książka nie ma gatunku, jak nie ma go śmierć, życie czy ogród. Ważniejsza dla niego wydaje się sama opowieść, w której jego ojciec pluje krwią i ogląda film wyświetlany na szkolnym murze; ma kłopot z pokonaniem kilku metrów w drodze do łazienki i w zabawny sposób unika udziału w manifestacji; zmaga się ze smokiem bólu i pielęgnuje swój ogród jakby wbrew wszystkiemu.

Tulipany, drzewa, truskawki… Podwiązywanie, sadzenie, plewienie… Ojciec Autora swoim ogrodem opiekuje się, nawet kiedy ma blisko osiemdziesiąt lat, jest po operacjach i terapii. Prowadzi notatki i oprowadza po ogrodzie dziennikarzy, kiedy jego syn otrzyma Międzynarodową Nagrodę Bookera. A Gospodinow pisze, że jego ojciec i ogród „stawali się jednym, on go nie porzucał, ale i ogród miał go już nie puścić. Byli na siebie na swój sposób skazani, istniał między nimi faustowski pakt”. Zastanawia się, czy kwiaty tak naprawdę nie są „tajnymi peryskopami zmarłych, którzy pod nim leżą i obserwują świat przez łodygi”.

Bułgarski pisarz dzieli się anegdotami słyszanymi od swojego ojca – jak tą traktującą o jego rzekomo obciętej głowie, dolarach w papierosie i o policjancie, który sam sobie wypisywał mandaty. Sięga po wymyślane przez ojca słowa, jak cichota („Zazwyczaj czuć ją po zachodzie słońca, gdy nadchodzi wieczór, kiedy cisza jest prześwitująca, a ptaki przestają na chwilę śpiewać. Chodź, woła, posiedź trochę w cichocie”). Po jego rzeczy, wśród nich okulary z nieaktualnymi dioptriami, laskę i nieodłączne krzyżówki. Również po opis jego ciała zapisanego historiami chorób niczym pergaminowy zwój.

Autor w swojej opowieści nawiązuje też do obrazu „Dziecko i śmierć” Edvarda Muncha, powieści „Biesy” Fiodora Dostojewskiego i poezji Wystana Hugha Audena, i – podobnie jak w „Fizyce smutku” – po spuściznę starożytnej Grecji; tam pojawia się Minotaur, tu na przykład Odyseusz i jego syn Telemach. Do tego zmaga się z Bogiem, zadaje pytania, choćby jak się starzeć, dochodzi do wniosku, że choroba „wymusza nieodbyte rozmowy, odkładaną bliskość”.

Georgi Gospodinow swojemu przyjacielowi, który również stracił ojca, mówi, że ważne, by ich trzymać za rękę, kiedy umierają. Przyjaciel po krótkim milczeniu odpowiada mu, że ważne, żeby potem ich puścić. Pisarz póki co nie wie, co przykładowo ma zrobić z dniami i nocami, zwłaszcza z popołudniami („tam zaczaiła się tęsknota, niczym kot, który ani drgnie, siedzi i na mnie patrzy”), i co zrobić z mamą, która nadal pierze rzeczy zmarłego. Z osobami czytającymi dzieli się tym razem z Magda Pytlak, która z języka bułgarskiego na polski przełożyła „Ogrodnika…” z udziałem takich słów i zwrotów, jak: „Zbytnio nie certolili”; „Nie będę siedział jak trusia”; „ale ze mnie darli łacha”; „I gdy po całej poniewierce”.

I kiedy Gospodinow wzruszająco pisze o tym, co jego ojciec powiedział na temat jego córki; gdy pisze o leżeniu obok wychudłego ciała ojca, powtarzaniu mu słów o byciu razem, usynowianiu go – może się wydawać, że tej ręki, być może, nigdy nie da się puścić. Przynajmniej w pamięci, przedmiotach, twarzach i gestach innych ludzi.

Wydaje mi się, że możemy przyjąć, że ogrodnictwo jest z zasady skierowane przeciwko śmierci. W ogrodzie nieustannie coś zakopujesz i czekasz, aż za jakiś czas zdarzy się cud i to zakiełkuje, całkiem inne niż ziarno, które posiałeś, zielone i podłużne, z liśćmi i kwiatami, z owocami, inne, ale je powtarzające, to samo, „ciało z jego ciała” (język myśli przede wszystkim metaforami ze świata zwierząt). Myślę, że idea zmartwychwstania jest ideą botaniczną. Stąd wzięła się konkretna część tej alegorii, to dało początek. Nieśmiertelność również jest kategorią botaniczną. Wszystkie rośliny, które my uważamy za poprzedni etap ewolucji, znają tak naprawdę o jeden cud więcej, mają jedną supersiłę więcej niż my. Wiedzą, jak umrzeć, by powrócić do życia.

Rafał Kowalski © 2025

Georgi Gospodinov, Ogrodnik i śmierć, przełożyła Magdalena Pytlak, Wydawnictwo Literackie 2025, ss. 232