Zdjął słuchawki z szyi i pozwolił mi je włożyć do uszu. Dźwięki zza okna przycichły. Znów przyłożył mi membranę do mostka. Nakryłam jego dłoń swoją. Oto i ono; moje własne serce, bijące beztrosko, jakby nigdy nic. Nie zdejmując dłoni z ręki doktora, wsłuchiwałam się w ten łagodny, krzepiący rytm. Pokochałam wtedy moje serce za to, że w dalszym ciągu robi swoje; że nie przejmuje się faktem, iż jego właścicielka jest tak mało warta. Zasługiwało na kogoś lepszego.

Graeme Macrae Burnet w tej powieści (wydanej przez Wydawnictwo Czarne w przekładzie Łukasz Witczak) zachęca do próby rozwikłania tajemnicy związanej ze śmiercią pewnej osoby. Również do poznania się z osobami autentycznymi i fikcyjnymi w jego książce. Przede wszystkim jednak „Studium przypadku” wydaje się opowieścią o tym, czy i jak człowiek radzi sobie z poczuciem niedocenienia i samotnością.

Jedna z bohaterek „Studium…” czuje się przeciętna, zbędna, boi się, czy jej zniknięcie zostałoby chociaż zauważone. Tak silne ma poczucie niedocenienia ze strony też bliskich osób, że gdy traci życie jedna z nich, pierwszą reakcją bohaterki jest myśl, że nie będzie już musiała z nią rywalizować. Cierpi tak bardzo, że usilnie stara się być kimś innym, udawać – co jednak grozi utratą panowania nad prawdziwą ja, utknięciem gdzieś pomiędzy.

Wątek tego, czy jest się sumą różnych osobowości i okoliczności, przewija się przez całą tę książkę szkockiego pisarza. Inny jej bohater jest arogancki, lekceważący, traktuje innych jak rywali, nie zaś partnerów do współpracy czy dyskusji. Potrafi powiedzieć znanemu aktorowi (akurat nie wymyślonemu), że wszystko, co mówi i robi, jest nieszczere, grą, noszeniem maski. Jak sugeruje Autor, takie zachowanie tego bohatera to efekt strachu przed odrzuceniem.

Burnet wskazuje też na niebezpieczeństwo uzależnienia – w pogoni choćby za chęcią bycia osobą szczerze wysłuchaną – od drugiej osoby, również od znawców-cyników. Ale umie też rzucić więcej światła na coś, co z pozoru wydaje się tłem, drugoplanowe, jak zawinięty jęzorek tapety, cynowa popielniczka z reklamą whisky, złuszczona farba na framudze drzwi. Także na chwilowe spotkanie z trzeciorzędnym magikiem, obserwowanie nieznanej postaci w budce telefonicznej i przechodniów na ulicy; wyobrażania sobie, co robią lub będą robić nieznane spacerujące kobiety („Poczytają sobie powieść albo zamkną drzwi na łańcuch, położą się i wlepiwszy wzrok w sufit, będą się zabawiać same ze sobą. Wszystkie te czynności mogą im sprawić krótkotrwałą przyjemność, lecz tak naprawdę służą tylko jednemu: odwracają uwagę od smętnego przemijania czasu”).

Autor potrafi o tym wszystkim opowiadać językiem prostym i zwięzłym, w którym pojawiają się takie zwroty, jak ten o posłaniu uśmiechu zabarwionym litością i prężeniu intelektualnych muskułów. Również humor, obecny choćby w tym, co w tej książce mówią do siebie małżonkowie-celebryci podczas kłótni o rzekomą zdradę. Swoje dorzuca też tłumacz Łukasz Witczak, kiedy polskiemu czytelnikowi serwuje na przykład Pannę Fiu-Bździu, oszalenie do szczętu, popaprańca, rwetes i porównanie do czegoś najłacniej.

Ta opowieść osadzona jest w Anglii w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, zwłaszcza w Londynie. Jednak dziać się może zawsze i wszędzie – gdyż człowiek często nie chce spojrzeć na drugiego spokojniej, głębiej, z szacunkiem; przynajmniej spróbować wysłuchać i zrozumieć.

Zniknęła jej fizyczna obecność, ale także treść jej umysłu. Pytania, które zamierzałam jej zadać, na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. Wszystko, czego nauczyła, zgromadzone przez nią wspomnienia, ale i myśli, których nie zdążyła pomyśleć, rzeczy, których nie zdążyła zrobić, zgasły bezpowrotnie. Świat był przez to mniejszy, uboższy. Poczułam, jak wzbiera we mnie szloch. Stłumiłam go, ale nie dawał za wygraną. Udając na pad kaszlu, wstałam od stołu i prędko wyszłam z jadalni.

Rafał Kowalski © 2025

Graeme Macrae Burnet, Studium przypadku, tłumaczenie Łukasz Witczak, Wydawnictwo Czarne 2025, ss. 360