To były godziny lektur. Ciotka Irma mówiła później: „Słynne godziny lektur”. I mówiła jeszcze, że jest głęboko przekonana, że na całym świecie nie było nigdy niczego milszego i niczego milszego nigdy nie będzie, i że coś tak miłego jest w sumie więcej warte niż szczęście w miłości. Prawda jest taka, mówiła, że dla niej to niebo i basta, żaden ksiądz jej nie wmówi, że jego niebo jest lepsze, jest właśnie dokładnie takie albo nie ma go wcale: człowiek siedzi sobie na tarasie z widokiem na góry, wszystko, czego mu trzeba, ma obok, na wyciągniecie ręki, i słucha naszego ojca, gdy ten czyta na głos.
Monika Helfer, podobnie jak w swojej Hałastrze, również w tej książce (wydanej przez Wydawnictwo Filtry w tłumaczeniu Arkadiusza Żychlińskiego) zaprasza do poznania bliskich sobie osób. W tamtej powieści najwięcej światła rzuca na swoją babcię; tutaj pierwsze skrzypce dzierży ojciec austriackiej pisarki ze swoją niezwyczajną zwyczajnością. Pojawiają się też postacie znane z Hałastry i hołd składany literaturze.
Te dwie książki są jak płuca w jednym organizmie. Jednym z tych płuc (Hałastra) jest kobieta o urodzie wzbudzającej zawiść; kobieta pragnąca więcej, chcąca pozwalać sobie na zmęczenie nie tylko wtedy, kiedy jej mąż jest poza domem, słyszeć wyznanie miłości, fizycznie kochać się z kimś, kiedy ona też tego pragnie. W płucu drugim (Tatuś) objawia się mężczyzna traktujący literaturę jak świętość; zarazem trudno mu wyrazić to, co czuje naprawdę. Bywa, że posiłkuje się wtedy słowem pisanym zamkniętym między okładkami („Ale o tym, co naprawdę ważne, nie umie mówić. Musi wsunąć między słowa jakąś książkę”). Jego córki w pewnym momencie stwierdzają, że właściwie nic o nim nie wiedzą. Nie umieją czytać z twarzy kogoś, kto ma na niej maskę.
To, co o tym człowieku wiadomo przede wszystkim, to jego miłość do literatury. Polubił przeszłego męża swojej córki, kiedy ten wziął z ręce książkę, trzymał ją „ostrożnie, z respektem, delikatnie, jak gdyby była czymś żywym”. To uczucie potwierdza też historia z ukrytym skarbem, którego, według jednej z bohaterek, nikt nigdy nie powinien znaleźć. Potwierdzają również łzy płynące po policzkach pewnego majstra, pokrytych drobniutkim pyłem cementowym. I droga życiowa palącego książki członka Schutzstaffel (SS), przyjaciela z dzieciństwa ojca Autorki.
W Tatusiu pojawiają się też inne postacie. Wśród nich masażysta olbrzymi i niewidomy, który swoich klientów prowadzi do piwnicy i nastawia głośno radio, by zagłuszyć ich krzyki. Wiekowa kobieta każdego ranka rozczesująca sto razy swoje długie włosy. Chłopak bity przez swojego ojca skórzanym pasem, słyszący od niego zdania zawsze zakończone wykrzyknikami, który mówi w pewnym momencie: „Jak skończę szesnaście lat, to mu oddam”. Jest też piękna kobieta, która roi sobie, że może mieć każdego mężczyznę, wybrzydza, tymczasem czas nie stoi w miejscu.
Monika Helfer wespół z Arkadiuszem Żychlińskim, który jej kolejną książkę przetłumaczył na język polski, opowiadają o tym wszystkim z użyciem takich słów i zwrotów, jak na przykład: „Najsampierw języka”, „naprawdę równiak”, „leniwych huncwotów”, „badziewie ustawione”, „niczym łobuziaki”. Z wykorzystaniem także zapachu poduszki rodziców, obracania się na brzuchu na łące, woni żywicy wymieszanej ze stęchłym zapachem książek i czarodziejskiego blasku padającego na ich grzbiety. W tej książce, w której ważną rolę odgrywa również potrzeba czułości. Próbuje się ją zaspokajać choćby w formie tak zwanej lokomotywy („Nauczyłam naszą córkę Paulę, kiedy była mała, w wieku tamtej Renate, że jestem lokomotywą, a ona moim wagonikiem z węglem, chichotała wtedy i przytulałyśmy się do siebie, i obejmowała mnie rączką”).
Na tym przykładzie, albo momencie czytania dziecku na głos widać, jak ważne jest, by pewne słowa wypowiadać i gesty czynić na bieżąco – potem może być trudno nadrobić zaległości, jeśli w ogóle. Dlatego takie sytuacje, jak urządzenie seansu kinowego tylko dla wybranej osoby, rozstawienie równo kilkudziesięciu krzeseł, by poczuła się ona jak na sali kinowej, zapamiętuje się do końca życia.
Czas już spać, moja myszko, dzień swe butki zzuwa
i cichutko się w mrok wielkich Alp osuwa.
Nie lękaj się, gdy ciemność dolinę zasnuwa,
bo Pan Bóg na niebie z tysiącem lamp czuwa.
Nadto świecę wstawia w latarnię księżyca,
By dziatwy swej kochanej widzieć wdzięczne lica.
Rafał Kowalski © 2025
Monika Helfer, Tatuś, przełożył Arkadiusz Żychliński, Wydawnictwo Filtry 2025, ss. 184
