Ważne jest jednak to, że kiedy na łąkach Amancaes pojawiały się rosnące tam niesamowite żółte kwiaty, wszyscy Limeńczycy, z najróżniejszych klas społecznych, od najbardziej zadzierających nosa po najuboższych, ruszali na tamte wzgórza, biorąc ze sobą najróżniejsze instrumenty, znajdywali sobie miejsce i muzykowali. (…) Dziś Amancaes to raczej idea niż rzeczywistość. Wizja zadowolenia i braterstwa łączącego mieszkańców Limy wszystkich klas społecznych, ras i kolorów, którzy szli na wzgórze bawić się i cieszyć.

Mario Vargas Llosa w marcu tego roku poświętuje swoje osiemdziesiąte dziewiąte urodziny. W swej ostatniej powieści (wydanej przez Wydawnictwo Znak, przetłumaczonej przez Tomasz Pindel), wygląda na to, chce widzieć ojczyste Peru bardziej zjednoczone. Spoiwem może być na przykład muzyka kreolska; zwłaszcza miejscowy walc mogący – jak zdaje się sugerować Noblista – zbliżać ludzi i obalać przesądy rasowe i klasowe. Przynajmniej takie marzenie ma jego główny bohater Toño Azpilcueta.

Życie tego powieściowego krytyka, dziennikarza i propagatora muzyki kreolskiej (uczucie do niej zaszczepiła w nim jego mama) mocno zmienia się po tym, jak słyszy i widzi na żywo pewnego muzyka. Obwołuje go mianem największego geniusza, siebie zaś sejsmografem, który „mierzy drgania narodowej duszy” – nigdy nie widział bowiem, by „wibrowała tak bardzo, jak za sprawą Lala Molfino”. Kiedy artysta znika, rusza jego śladem. Chce napisać książkę o nim i muzyce mogącej jednoczyć.

Jest TO więc podróż w przestrzeni, dzięki czemu można poznać trochę Peru i jego mieszkańców w dużym mieście i na prowincji. Również krajobrazy, na przykład pejzaż „bladożółtych piasków, czasami przechodzących w szarość, obmywanych po lewej przez spienione fale morza, a po prawej okolonych przedmurzem andyjskiej kordyliery”.

To także rejs w czasie. Jest mowa o imperium Inków z podziwem dla nich – zarazem wspomnieniem stworzonego przez nich systemu represji wobec niepokornych, krytykujących instytucje państwa. Po przybyciu Hiszpanów są mordy i krew, ale też język hiszpański; to on, jak można przeczytać w tej książce, sprawia, że „po tysiącu lat tarć i utarczek wynikających z wielości języków i gwar, jakimi posługiwano się na całym kontynencie, wreszcie wszyscy mogli się porozumieć”.

Pojawia się terrorystyczna organizacja Świetlisty Szlak, odpowiedzialna za wojnę domową w Peru. Rola tamtejszych intelektualistów jest istotna, ale już mniej ich próżność i pogarda choćby wobec muzyki kreolskiej. Tej, która płynie zaułkami Limy, po łąkach ukwieconych na żółto; jest ścieżką dźwiękową dla bójek, przyjaźni, wspólnej zabawy ponad podziałami i miłości – jak Toniego pochodzącego z dobrej rodziny i prostej dziewczyny Lali. Płynie ta muzyka choćby za sprawą Óscara Avilésa, Chabuki Grandy i Don Pedra Bocanegry („Jego głos wyprzedzał jego osobę, kiedy szedł ulicami miasta, i wszyscy pozdrawiali go żywo jako przedstawiciela Starej Gwardii. Kunsztowne brzdąkanie jego gitary otwierało wszelkie drzwi, a jego męski głos sprawiał, że tłumy zbierały się, by posłuchać jego serenad”).

Dzieje Peru są złożone jak osobowość Toña Azpilcuety z jego fobią, skłonnością do przesady, nieodpornością na krytykę.

Toño podczas jednej z rozmów ze swoją przyjaciółką Cecilią słyszy, że jego córki muszą „iść na studia, zdobywać dyplomy i rywalizować z mężczyznami” – według niej bowiem w Peru „od zawsze, jeszcze od inkaskich czasów, kobieta tkwiła na drugim planie”. Tak się składa, że poprzednią książką przełożoną z hiszpańskiego na polski przez Tomasz Pindel, którą przeczytałem, jest „Krew o świcie” (Wydawnictwo ArtRage) autorstwa Peruwianki Claudii Salazar Jiménez. Ona również porusza temat konfliktu ze Świetlistym Szlakiem, cierpienia cywilów, zwłaszcza rdzennych społeczności z andyjskich wiosek, a głos oddaje głównie kobietom… Tomasz Pindel w obu przypadkach staje na wysokości zadania; a dzięki takim słowom i zwrotom, jak na przykład „nigdy się nie certoli”, „stawię się niechybnie”, „chętnie się racząc”, „lumpów ze starej Limy” powieść Llosy może stać się jeszcze bliższa osobom czytającym.

Czy Toño, a co za tym idzie – peruwiański Noblista, który go stworzył to idealiści zasługujący na wyśmianie? (główny bohater słyszy rozmowę na swój temat, pada pytanie: „Dość zwariowana koncepcja, nie sądzisz?”). Odpowiedzią mogą być słowa, które można znaleźć w znakomitej książce „Rewolucja nie ma końca. Po krainie buntu i nadziei” (Wydawnictwo AGORA) o Ameryce Łacińskiej autorstwa Artur Domoslawski: „A czy warto bić się – to znaczy poświęcać życie zmaganiom – o to niewiele, które zmienia życie tylko trochę, odrobinę, w jednej czy drugiej sprawie? O centymetr, o nastrój, o tchnienie, o cień. Warto być Syzyfem? Warto być Kichotką? A nie warto?”.

Pewnie, że warto.

Jeśli nie zakończyłam kariery te parę lat temu, to właśnie dlatego, że ci uwierzyłam, bo pozwoliłeś mi zrozumieć, że moja muzyka jest znacznie ważniejsza, niż sądziłam. (…) Od zawsze uwielbiałam śpiewać i uszczęśliwiać ludzi, ale dopiero kiedy ciebie usłyszałam, poczułam się ważna i dumna z tego, co robię. Nigdy nie śpiewałam z taką pasją i zapałem, jak po tym, kiedy w Bransie opowiadałeś mi o Lalu Molfino i twojej książce.

Rafał Kowalski © 2025

Mario Vargas Llosa, To dla Pani ta cisza, przełożył Tomasz Pindel, Wydawnictwo Znak, Kraków 2024, ss. 336