(…) być może był tylko meteorem, który przeciął niebo naszych wyobrażeń o świecie, rozgwieżdżone niebo, pod którym stoimy z prawami moralnymi i poglądami etycznymi, niebo zdążyło się zasklepić i wszystko wróciło do normy, jednak pamiętajmy, że paradoksalnie to właśnie dzięki niemu zaczęliśmy się zastanawiać, czym jest człowieczeństwo.
W pewnym momencie tego debiutu powieściowego Jula Łyskawy (wydanego przez Wydawnictwo Czarne) przywołane zostaje opowiadanie Julia Cortázara, którego bohater w Paryżu wymiotuje królikami. Padają słowa: „(…) spodziewałem się raczej zwykłej melancholijnej historii ujętej w konwencję epistolograficzną, spodziewałem się literackiego spaceru Dzielnicą Łacińską i krętymi uliczkami wzgórza Montmartre, a nie opowieści o mężczyźnie, który zwraca białe króliki (…)”. Jul Łyskawa – zabiera nie do stolicy Francji, lecz do Stanów Zjednoczonych – też bawi się formą i wyobraźnią; nie jest to jednak sztuka dla sztuki, bo opowiada o sprawach jak najbardziej istotnych.
Gdyby piłkarze nożni i włodarze klubu Legia Warszawa, której Autor Prawdziwej historii… kibicuje (co podkreśla w książkowych podziękowaniach), mieli taki potencjał futbolowy i organizacyjny, jak on literacki – z pewnością znów graliby w UEFA Champions League. Można mieć poczucie, że raczej nie siedzi nad pustą kartką (lub przed ekranem komputera) i godzinami zastanawia się, co napisać. Przeciwnie, lektura jego powieści może przywołać obraz osoby, która po kolejne pomysłu sięga jak na półkę z dużą ilością posiadanych przypraw. Satyrę miesza z autentycznym wzruszeniem, science fiction z poematem, postacie i nazwy autentyczne (Bono, Camp David, Jan Paweł II itd.) z fikcyjnymi (nazwa miasteczka Copperfield – kto wie, czy to nie puszczanie oka z myślą o znanym iluzjoniście albo agencie Dale’u Cooperze z Twin Peaks?) i z pochwałą tego, co proste i piękne. Następnie osobom czytającym podaje łyżkę i zachęca, by wydobywały esencję tego dania.
I tak z wątku o rodzinnej firmie meblarskiej można wyłowić na przykład motyw prawdziwego oblicza wojny i konkretnego zachowania ojca wobec jego syna – wolał sugerować się reakcją otoczenia, niż tym, że chłopak potrzebował jego docenienia. Nieważne, czy w przyszłości okaże się geniuszem, czy wręcz przeciwnie.
Historia pewnego stołu (jego dzieje mogą przywodzić na myśl wiersz Stół Juliana Tuwima) i konkretnego rzeźbiarza to satyra na dziennikarzy tematy podkręcające i przekręcające. Także na mentalność tworzącą idoli (nawet wbrew samych zainteresowanych), oczekującą od nich wielkich wyczynów, a potem zrzucającą z piedestału („Czego oczekiwali? Że wyjdzie (…) i stanie na czele rewolucji, która zniesie uprzedzenia, powstrzyma globalne ocieplenie i doprowadzi do pokoju na świecie? Niby dlaczego?”). To również sugestia, że – wbrew staraniu do bycia mądrzejszym od samego twórcy (Łyskawa musiał świetnie się bawić, kreując fikcyjne recenzje i przypisy) – artysta tworzy przede wszystkim dla siebie, a ewentualny sukces, docenienie to wartość dodana („Moja sztuka (…) stała się jeszcze wybitniejsza, a im bardziej kierowałem ją do samego siebie, tym bardziej ludzie ją podziwiali”).
W „Prawdziwej historii…” jest też miejsce na kobiecą przyjaźń, miłość tak zwanego prostego człowieka do swojej żony w ciąży, budowania pewności siebie po zdradzie najbliższej osoby, szacunku do przyrody i cierpiącego bytu (jak kobieta pochłonięta filmami o Bondzie i mebel), znaczenia szczegółu (klepka), uczucia do rozwijania tego, w co się wierzy („Ten bar (…) jest dla mnie tym, czym mój brat jest dla ciebie. Rozumiesz?”)… A wszystko to – ubrane w urozmaiconą formę (pojawia się nawet poemat z udziałem greckiego boga wojny Aresa) i takie zdania, jak: „Lilia wytatuowana na lewej piersi Josha wybucha pąkami”; „Obnaż brzeszczoty swych promiennych mieczy, dniu!”; „Przez prawy policzek szła mu szrama jak wyrwa po trzęsieniu ziemi od skroni po brodę”; „Rozgrzane powietrze San Diego w sierpniu 1998 roku deformowało kształty, dodawało im miękkiej, przymrużonej obłości, buchało mirażami” – wydaje się zmierzać do pochwały: potrzeby spokoju, tworzenia czegoś na swój sposób, obecności tych, których się kocha. Żywego cudu, na który patrzą sowy sędziwe, doświadczone i mądre.
Słońce zniknęło za wierzchołkami drzew, a w raz z nastaniem półmroku dało się wyczuć niesprecyzowaną, widmową aurę. Coś złowrogiego i bardzo gęstego unosiło się w powietrzu. Z głębokiej ciszy zarośli zaczęły dobiegać gniewne dźwięki, przypominające zawodzenie psów czy pohukiwanie drapieżnych ptaków, ale podsycone dozą upiorności, a wszystko razem wzięte utworzyło krajobraz zaczarowanego mrocznego królestwa.
Rafał Kowalski © 2025
Jul Łyskawa, Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, ss. 520
