Myślałam o nauczycielce i o tym, co nam powiedziała – że słońce zachodzi codziennie, że nie po to żyjemy, aby siedzieć zamknięci za życia w trumnie gdzieś pod ziemią, a żaden mrok nie jest tak wielki, byśmy nie zdołali go pokonać, że zawsze czeka jakiś nowy rozdział, że musimy odciąć ciężar tego, co stare, i otworzyć się na symbolikę, na najbardziej niespodziewane ze wszystkich interpretacji, odsłonić to, co ukryte i co wydaje się nam stracone.
To nie jest książka historyczna ani reporterska o tak zwanych Kłopotach w Irlandii Północnej (w skrócie: konflikcie katolików prących do mariażu z Republiką Irlandii, i protestantów ciągnących do Zjednoczonego Królestwa). Ta powieść – wydana przez Wydawnictwo ArtRage, przetłumaczona przez Aga Zano – mocno i gęsto opowiada o tym bez nazw i dat. Tu bardziej liczą się rozmowy córki z matką, lęk przed szczęściem, siła plotki i wykluczenie, (nie)wychodzenie poza schemat, ciemne strony walki o coś.
Przez całą lekturę Mleczarza można mieć poczucie osaczenia. Nie tylko z powodu terytorium, które bohaterów ogranicza bardziej mentalnie niż fizycznie („geografia wyznaniowa”); nie przez to także, co główna postać przeżywa przez działanie prześladowcy. Na zaciskanie się pętli wpływ ma też podejście do życia tych, z którymi ta postać styka się na co dzień. Kolejny dzień Kłopotów sprawia, że na tym obszarze „wyalienowanym, cynicznym, egzystencjalnie zgorzkniałym” ktoś twierdzi, że „pokonywanie przeciwności to mrzonka, triumfy to bujda, a podejmowany raz za razem wysiłek to strata czasu”. Lepiej być cicho, nie wychodzić poza nawias społecznej przeciętności, bo jeszcze będzie się uznanym za psychicznie nieprzystosowanego. I może nas spotkać coś naprawdę przykrego.
Powszechne podejrzenia, zawiść, plotki… W rezultacie pada stwierdzenie, że „ludzie nie daliby rady ot tak, w jednej chwili przyjąć życzliwie osoby lśniącej zadowoleniem jak świeżo wybity pieniążek, żeby weszła między nich i zalała ich swym blaskiem”. Łatwiej jest być przeciw komuś takiego, niż pójść w jego ślady… Kiedy więc nauczycielka próbuje wskazać, że niebo nie ma tylko jednego koloru – jej słuchacze boją się przyznać, że tak jest, bo co będzie, jeśli przyzwyczają się do tego, a potem zostanie to im odebrane?… Pewnie też dlatego niejedna postać ma kłopot z samotnością i ułożeniem sobie życia („Odwzajemniona miłość ukochanej osoby doprowadziła go do stanu, w którym nie potrafił dłużej radzić sobie z bezbronną wzajemnością dawania i otrzymywania, więc musiał zakończyć ich związek i zapomnieć o nim, zanim zostanie mu on odebrany przez los albo innego człowieka”). Również z rozpoznawaniem, do czego ma prawo – co dobrze widać na przykładzie tego, co spotyka grupę kobiet do spraw kobiet.
Taka postawa uderza równie mocno, co bezmyślna przemoc (choćby w scenie z psami i w przypadku dziewczyny z tabletkami), niekończący się odwet między „nami” i „nimi”, wiara w coraz bardziej absurdalne pomówienia; również paranoiczne zachowanie tych, którzy mienią się przecież obrońcami wolności.
Dlatego na tym pochmurnym niebie najmniejszy promień grzeje wyjątkowo. Nie tylko wtedy, kiedy pojawia się humor, choćby przy postaciach jednego z mleczarzy i szwagra lubiącego pobiegać. Córka nie umie znaleźć porozumienia ze swoją matką, ale w chwilach próby każda z nich staje na wysokości zadania. Kiedy w konkretnej sytuacji córka poczuje silne ramiona i ciepły oddech rodzicielki, w jednej chwili zrozumie, że „istnieje większe dobro od Pana Boga i jest nim bliskość matki”… W takich sytuacjach bardziej można dostrzec szansę dla kogoś i czegoś, co może da się jeszcze uratować. Może ponadprzeciętne siostry jednej z bohaterek będą miały okazję na coś więcej, tak samo „promienna” siostra dziewczyny z tabletkami. A podczas biegu będzie można wypuścić z płuc „powietrze pełne światła”, i roześmiać się na więcej niż jedną ulotną chwilę.
O polskiej wersji tej książki nie sposób powiedzieć i napisać bez pokłonu dla Aga Zano. Ta jedna z najbardziej kreatywnych tłumaczek nie chadza na łatwiznę – stąd użycie w „Mleczarzu” takich słów i zwrotów, jak na przykład: „Bryznąć złością”, „Cała konstrukcja łupała, rejwaszyła”, „Która szemrana ciotka ci to sfrymaczyła”, „Bagażem nazawszości”, „Czarnochmure, zaraźliwe depresje”. W rezultacie to także jej powieść, w której Autorka błyska takimi słowami i zwrotami, jak choćby: „Osoba wychowana w społeczeństwie o loncie krótszym od rzęsy”, „Karczowanie i wypalanie bliskich” i „Zatkałam sobie od wewnątrz wszystkie otwory ciała, którymi ich słowa mogłyby się do mnie przedostać”.
Połączenie słów walka i Irlandia – w Polsce w ostatnich kilku latach ma szczęście do ujęcia go w formie książek wybitnych: reportażu Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej Patricka Raddena Keefe’a (Wydawnictwo Czarne tłumaczenie Jan Dzierzgowski) i powieści Po stronie Kaananu Sebastiana Barry’ego (Wydawnictwo ArtRage, tłumaczenie Katarzyna Makaruk/Kaja Makaruk). Teraz dołącza do nich ta autorstwa Anny Burns.
(…) znów zamknęłam się w sobie, całą nastoletnią satysfakcję na powrót czerpiąc wyłącznie z tego, że odrzucam wszelkie poszukiwania jakichś punktów wspólnych, które mogłyby istnieć między nami. Ja jednak myślałam: To jest moje życie i wprawdzie cię kocham, a może i nie kocham, ale tu masz, mamo, czarno na białym, kim jestem, w co wierzę i gdzie stawiam granice. Nic z tego nie powiedziałam, bo nie mogłabym tego zrobić bez wdawania się w kłótnię, a myśmy i tak się wiecznie kłóciły i atakowały jedna drugą. Zamiast tego zamknęłam się w sobie (…) Ale czy to już zawsze miało tak wyglądać? Ja twardego serca, jej zdaniem? I ona, moim zdaniem cała w kolcach?
Rafał Kowalski © 2024
Anna Burns, Mleczarz, przełożyła Aga Zano, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2024, s. 384
