Patrzę na miejsce, gdzie z uporem spadają krople z otwartych rynien. Ostatni remont robiono tutaj na tyle dawno, że na płytkach chodnikowych widać delikatne zgrubienia osadu. Ma może z pół centymetra wysokości. Jak ogarnąć rozumem to, że metrowej długości stalaktyt to efekt dwudziestu pięciu tysięcy lat ściekania wody? (…) Wystarczy obserwować świat nauki. Czerpać przyjemność z przyglądania się jej, z wsłuchiwania się w nią. Nie trzeba dążyć do tego, żeby samodzielnie ją uprawiać.

Podczas czytania tej książki (wydanej przez Wydawnictwo Dowody) pomyślałem o panu Hirayamie, bohaterze filmu Perfect Days: szuka piękna w prostocie, słucha muzyki sprzed lat z kaset magnetofonowych, zdjęcia robi aparatem analogowym, zachwyca się słońcem w liściach i ruchem cieni… Rafał Żak bowiem pisze o nauce, która wynosi w kosmos dosłownie i w przenośni, ale skazuje również na jej wymiar przyziemny. Przekonuje, że może ona brzmieć jak poezja; że wielcy odkrywcy miewają „ludzkie” traumy, a niestandardowe ujęcia fotograficzne epokowych wydarzeń też mogą zachwycać i mieć znaczenie.

Widać to w przytoczonej przez Autora scenie z filmu Oppenheimer: podczas spaceru z Albertem Einsteinem Kurt Gödel mówi, że „drzewa to najbardziej inspirujące struktury”. Można też dowiedzieć się, że Gödel „czasem nie je, bo jest przekonany, że naziści chcą go zabić”… Jest tu więc rzut światła na uważność w kontekście przyrody, o czym na przykład mistrzowsko umie pisać Julia Fiedorczuk: w jej „Domu Oriona” bohaterka rozwija w sobie brak strachu przed lasem, dzięki temu ma większą szansę, by zacząć „rozróżniać wonie poszczególnych gatunków drzew”; zaś w Pod słońcem Fiedorczuk pisze choćby o ogromnych liściach z czerwonym unerwieniem… Ponadto w tej scenie z Oppenheimera jest tragedia wielkiego umysłu, który faktycznie zagłodził się i umarł.

Rafał Żak przytacza też inne przykłady na „człowieczeństwo” geniuszy, wśród nich noblistów Richarda Feynmana i Paula Diraca. Ten pierwszy uwielbiał tańczyć sambę i grać na perkusji, ten drugi był wycofanym milczkiem. Dopiero gdy wychodzi na jaw prawda o ojcu Diraca, jego zachowanie można postrzegać inaczej; to ojcowska postawa jakże inna od tej lansowanej przez tatę Feynmana – ten chciał pielęgnować w synu „ciekawość świata, wspierał w pasji do eksperymentowania, nawet jeśli wiązało się to z elektrycznością czy sporadycznymi pożarami w domowym laboratorium”.

Bo w gruncie rzeczy chodzi o uważność, ciekawość, weryfikację uprzedzeń. Wtedy może ujrzy się poezję w tej definicji: „Dwie brany, które tworzą / ściany piątego wymiaru, / mogły pojawić się / z nicości / jako kwantowa fluktuacja / w jeszcze bardziej odległej przeszłości, / a następnie się rozsunęły.”. Na kartce z reklamą wykładu o fuzji jądrowej, na którą Autor natknął się podczas flanelowania („Według wielu to po prostu leniwe włóczenie się po mieście, według Benjamina – dobra metoda prowadzenia obserwacji socjologicznych”) zwróci się uwagę na intrygujący zwrot o ściąganiu Słońca na Ziemię. Podczas oglądania fotografii z misji Apollo, niewykluczone, zwróci się uwagę się na te autorstwa Burta Glinna – który obiektyw odwracał w stronę „widzów i poszukał kadrów mniej oczywistych. (…) W ten sam sposób można spojrzeć na naukę: poszukać mniej oczywistych ujęć”.

Według Autora opowiadanie nauki nie powinno być nudne, zarazem „uatrakcyjnienie nauki nie powinno odciągać od niej samej”. Czy udało mu się zbliżyć do idei złotego środka?… Lektura tej książki może wywołać uśmiech, jak przytoczona w niej opowieść o piosence Katie Meluy o dziewięciu milionach rowerów w Pekinie. Może też zachęcić do dumania nad złożonością pewnych odkryć („Jak się czujesz z tym, że część badań dotyczących metod ratowania twojego bliskiego prowadzono w sposób daleki od standardów etycznych?”) i postaci – jak noblista Fritz Haber, którego wynalazki pomagały ratować ludzkość i ją uśmiercać. Może ostrzegać przed pokusą pseudonauki, przypominać o walce o swoje prawa (Caroline Kennard potrafiła wściekle napisać Karolowi Darwinowi: „Najpierw trzeba dać kobiecie takie same środowisko i możliwości, jakie ma mężczyzna, a dopiero potem mówić, że nie dorównuje mu intelektem, doprawdy”) i uświadamiać, że jednak większości rzeczy nie wiemy, na przykład „Czym jest świadomość i dlaczego jest?” i „No i czym jest czas? Czy zawsze był?”. Dlatego mimo wieszczenia co jakiś czas końca nauki, kto wie, czy któryś/któraś z nas w pewnym momencie nie zakrzyknie: „Eureka!” na użytek ludzkości bądź własny, prywatny. W samotności lub w grupie ludzi, w laboratorium albo w parku.

Kłócili się ze światem – i ze sobą nawzajem. (…) Nie wyróżniało ich właściwie nic wyjątkowego, jak wszyscy inni mieli swoje przywary, obsesje, grzechy, namiętności, lęki. (…) Nawet jeśli różnili się oni w formułowanych odpowiedziach, łączyła ich metoda zadawania pytań i szukania na nie odpowiedzi – łączyła ich nauka. Kiedy chcemy zrobić portret nauce, zawsze wychodzi ujęcie zbiorowe. Innego portretu nauki nie będzie.

Rafał Kowalski © 2024

Rafał Żak, Nudne słowo na N, Wydawnictwo Dowody, Warszawa 2024, ss. 285