Przestrzeń (…) jest ciągle ta sama co dawniej, (…) czuję to fizycznie, czasami bardzo mocno (…), te przestrzenie (…) jakby wstrzymały oddech, albo przestały oddychać. I nie wiem, kiedy doznaję tego najmocniej. Może nie kiedy biegam, ale kiedy wpatruję się w słupy słonecznego kurzu, spadające ukośnie na szarą podłogę z desek albo na odrapany z farby kuchenny stół z szufladą, a może kiedy leżę na plecach w trawie koło torów z przymkniętymi oczami i od niechcenia miażdżę w zębach słodkie łodygi traw. Kiedy leżałem (…) słońce świeciło mi prosto w twarz, musiałem mrużyć oczy.
Sommertime… Piotr Sommer, zdobywca nagród w dziedzinie poezji i nominowany do nich, debiutuje jako prozaik. Ale jego Środki do pielęgnacji chmur (wydane przez Wydawnictwo WBPiCAK w Poznaniu) kroczą drogą Złodziei żarówek poety Tomasz Różycki: w obu dziełach prozatorskich dużo jest poetyckości wysokich lotów (Sommer w swojej książce zaznacza, że wartości poezji są nieprzemijające). Do tego obaj wracają do czasów, kiedy byli nastolatkami. Może nawet nigdy nie przestali nimi być.
Twórca „Środków…” zaprasza do Otwocka, gdzie mieszkał przez jakiś czas. I niemal w każdym kroku jego spaceru wydać, że wciąż bije tam jego serce. Choćby w ulicach, o których pisze jak o żywych ludziach („Leśna przedzierała się do Żeromskiego wśród wysokich sosen”; „(…) ulica Żeromskiego upasła się na krzywdzie, jaką poniosła Wólczańska”). W klonie rosnącym prosto, który potem się ugiął, lecz choć rósł w pochyleniu, to jednak niepodlegle. W buncie przeciwko kwestionowaniu istnienia torów tylko dlatego, że nie zawsze je widać; Autor wychodzi z założenia, że „można by równie dobrze podać w wątpliwość bez mała wszystkie inne rzeczy i każdą rzecz z osobna – tę, którą widać, i tę, której nie widać, gdyż rzecz, którą widać, też bywa nieoczywista”. W kocich łbach, na których asfalt płaszczy się w najlepsze i z wolna je wypiera; te jednak nie dają za wygraną i podnoszą głowę.
Bo w tej książce przeszłość nie daje się teraźniejszości i warstwę ma niejedną. Kiedy więc Autor wraca do postaci Lilki, która pociągnęła go między małe brzózki, by pokazać mu „skrawek ciała”, można się dowiedzieć, że brzózki te wyrosły i zdążyły już częściowo przysłonić ruiny zburzonej synagogi… Skoro już mowa o postaciach, jest tu mężczyzna zapowiadający z dworcowego megafonu odjazdy i przyjazdy pociągów – sam „dojeżdżał do pracy na drewnianej platformie na kółkach. Nie miał nóg, odpychał się od chodnika drewnianymi klockami”. Pojawia się Wujo Wieża uczący matematyki; on w „stanie wewnętrznego poruszenia chrypiał bez cienia życzliwości: >>Takich trąbów to ja jeszcze nie widziałem<<”. Oczytany łobuz Czesiek Jastrzębski, chłopiec obdarowany bochenkiem chleba z powodu swojej smutnej miny, i Adam Gontarski okrzyknięty „najwybitniejszym znawcą odcieni czasu”. Babcia Autora („matka mojej matki”) uciekająca z „płonącego Powstania” i Pan Jaworski ze swoją pasją filatelistyczną i palcami „okopconymi do brązu” – jakby „te palce opalał na plaży w jakimś bez przerwy nasłonecznionym afrykańskim kraju”.
Ludzie, pasje (jazz, którego słuchanie zmieniło wszystko), przedmioty (fotel dziadka obity pluszem), miejsca – wśród nich kino Promyk, które „po okresie świetności zmieniło się w dyskotekę Bilbao”… I jeszcze wiara w kolistość wydarzeń, niepojęty okręg, po którym na przykład jeżdżą pociągi towarowe wypełnione ludźmi „z przeszłości w teraźniejszość i z teraźniejszości w przeszłość, a czasem udaje im się wjechać w przyszłość, bo co by to była za teraźniejszość, co nie ma dalszego ciągu”. Poza rozkładem jazdy wracają wciąż na nowo. Jakby Autor przywracał zagubiony wymiar przestrzeni, utracony wymiar czasu.
Jak na taką samotnicę jej pień jest prawie pozbawiony konarów, a i korona puszy się niepewnie, dopiero na samej górze. Z oddalenia widać ją najlepiej, kiedy się patrzy nieco w górę, na tle nieba. Na uporządkowanej i pustej posesji to chyba jej samodzielność i brak towarzystwa stwarza wrażenie, że w okolicy nie ma budynku, który by ją przerastał, tymczasem to nieprawda. Kora na wyższych partiach sosen, nawet zupełnie młodych sosen, oddaje cząstkę światła, która na nią pada – szczególnie po południu, kiedy się tego światła zdąży opić – bez względu na porę roku.
Rafał Kowalski © 2024
Piotr Sommer, Środki do pielęgnacji chmur, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2024, s. 158
