Po jakimś czasie znów poczuję ten wstyd i zacznę go akceptować i pielęgnować. Ten wstyd jest dobry, wstyd za swoich współziomków, za swoich przodków jest dobry. Dzięki niemu można zacząć płakać i można zacząć przepraszać. A przede wszystkim można się przyznać przed sobą i innymi, że nosi się w sobie zło. Że zło nie jest tylko na zewnątrz, jest również w nas. Że nie jest się doskonałym, idealnym, bez skazy. Wpuścić w siebie ten cień, dopuścić myśl, że jesteśmy zdolni do okropnych rzeczy, przerażających, potwornych, ohydnych – to po prostu ważna robota do zrobienia.
Mateusza Pakuły najnowsza książka (wydana przez Wydawnictwo AGORA) jest połączeniem powieści z reportażem i eseju z poezją. Przede wszystkim jednak wydaje się listem: wnuka do bliskiego mu dziadka i ludzi mogących znać osoby poszukiwane przez Autora; również do tych, którzy mają w sobie pogardę dla tak zwanego Innego lub ją lekceważą.
Choć mieszka w Krakowie od dwóch dekad, przyznaje, że najbardziej kocha rodzinne Kielce i okolice tego miasta. W tej miłości umie być szczerze krytyczny, przez to jego uczucie jest bardziej pełne i autentyczne. Przecież trudne sprawy warto starać się naprawiać na bieżąco – odkładanie ich może nabrzmiewać jak ropiejący wrzód. W tym przypadku chodzi o rozliczanie się mieszkańców danego miasta (miasteczek, wsi….) z jego przeszłością, mogącą wpływać na teraźniejszość i przyszłość. Przeszłością trudną i całkiem niedawną, którą warto przepracować.
Widać to choćby w zamyśle Autora, by do mowy rabina Dawida Kahane, wygłoszonej po pogromie kieleckim (miał miejsce 4 lipca 1946 roku; tego dnia mieszkańcy Kielc zamordowali 37 osób pochodzenia żydowskiego – iskrą, która podpaliła antysemicki lont była plotka o uwięzieniu przez ocalonych z Holokaustu chłopca z zamiarem rytualnego zabicia go) dopisać akapit: „Kościele katolicki, światowi przywódcy religijni, co zrobicie na Bałkanach, co zrobicie w Rwandzie? Wasz romans z nazizmem zdmuchnie ogólnoświatowa amnezja? A co wasze gorące pocałunki z Cyrylem i Putinem?”. Jakby chciał zasugerować, że na przykład politycy, intelektualiści, hierarchowie religijni – dzierżący szeroko pojętą władzę, mający wpływ na rzesze ufającym im – nie zawsze wywiązują się z roli przewodników objaśniających świat; wskazujących na zło i zachęcających do walki z nim („Ale, wiesz, teraz to i tak jest najmniej antysemickie miasto w Polsce. Ale to przecież nieustannie podnosi łeb. Demony wyłażą, zwłaszcza jak jest przyzwolenie z góry, jak z góry idzie taki przykład”).
Pomysł z dopisywaniem to nie chęć przeinaczenia, lecz dopełnienia faktów. Jak w przypadku domniemanej rozmowy ubeckiego kata Wacława Ziółka (zdaje się, że nigdy nie odpowiedział za swoje zbrodnie) z jednym z jego wielu więźniów, nastoletnim wtedy przyszłym dziadkiem Autora. Albo powojennego spotkania dwóch kobiet z Polakiem pochodzenia żydowskiego, którego jedna z nich ratowała podczas II wojny światowej. Odwiedzają go z prośbą, by im pomógł w ważnej sprawie… Dopełnianie objawia się również w kilku przejmujących wierszach; jak w tym, który być może powstał po wizycie Autora w miejscu, gdzie przebywał jego dziadek: „(…) o bolącym żołądku / który jak czarna dziura / zasysa całego swojego człowieka / od środka (…) jeśli przebiję się przez sklepienie niebieskie / które jest tak strasznie czarne / jeśli przebiję się przez sklepienie niebieskie / tej studni / to wyłonię się / (…) nie ma stąd ratunku / jeśli to nie zadziała. (…)”.
Mateusz Pakuła w tej książce bywa też detektywem szukających osób, o których pisze w Skórze po dziadku. Pochyla się nad Akademią Pana Kleksa Jana Brzechwy, swoją kłótnią z sąsiadami o dziecięcy wózek, tytułową skórą, istotą wielokropków, złotą monetą… Każdy z tych wątków ma swoje uzasadnienie i połączenie ze sobą. Autor ponadto nie oszczędza siebie („Wstydzę się, że jestem tchórzem”) i poniekąd składa hołd swojemu dziadkowi: opowiadającemu dowcipy, pocieszającemu, kochającemu swoje gołębie i „taksówkarską robotę”; czasem odważnemu, niekiedy naiwnemu, mającemu bez końca naście lat. Wpatrzony w niego wnuk potrafi mu powiedzieć: „Może ty też mi, dziadziuś, oddasz swoją moc, jak umrzesz?”.
Takie książki są jak owoce na wiekowej, dorodnej morwie rosnącej przy dawnym kieleckim więzieniu. Można przejść obok nich obojętnie; można też ich spróbować, by przekonać się, że drzewo rodzi owoce naprawdę słodkie. W każdym razie coś istotnego.
Tak, racjonalność może mieć bardzo różne oblicza. Może mieć również oblicze brodatego, piegowatego dziwaka, który wziął na przechowanie żydowskich chłopców, kiedy nikt inny wziąć ich nie chciał. Może mieć oblicze Brzechwy, który w poholocaustowej rzeczywistości rozpaczliwie próbuje wskrzesić dzieci, którym nie był w stanie pomóc. I żeby samemu nie oszaleć, daje im życie w tej bajce. W tej pełnej kolorów, radosnych szaleństw i głupkowatych wymysłów bajce, na przekór przytłaczającej szarości, na przekór czarnej dziurze bezsensu.
Rafał Kowalski © 2024
Mateusz Pakuła, Skóra po dziadku, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2024, s. 182
