Zdołała dojść do miejsca, do którego postanowiła dotrzeć. Jej siła charakteru nie budziła mojego zdziwienia – zawsze taka była – i cieszyła mnie jej niezachwiana determinacja: znaczyło to, że nie zamierza ulegać zniechęceniu, nie zamierza rezygnować z resztek sprawności ruchowej. Była o tym przekonana: skoro chce tego jej umysł, ciało może to zrobić. I rzeczywiście jej ciało znalazło sposób na to, by być posłuszne jej woli, czy raczej jej wola znalazła sposób na to, narzucić swą władzę ciału. Za cenę wielu wysiłków i wielkiego bólu.
Didier Eribon poniekąd idzie śladami swojej rodaczki Annie Ernaux. W tej książce (wydanej przez Wydawnictwo Karakter, przetłumaczonej przez Jacek Giszczak) intymnie opowiada o swoich rodzicach (Ernaux zrobiła to w Bliskich, przełożonych na język polski przez Agata Kozak dla Wydawnictwo Czarne), przede wszystkim o swej mamie. O jej problemach rodzinnych i rasizmie, uwikłaniach społecznych i urzędowych, upadkach i wstydzie, podnoszeniu się i miłości. Eribona zastanawia, na ile jego książka jest spóźnionym wyrzutem sumienia, opowieścią o byciu pasażerem w o jednym pociągu do tyłu.
W domu rodziców Ernaux, którzy poznali się w fabryce lin „emocje wywoływane przez jakąś melodię czy pejzaż nie służyły za temat do rozmowy”. Choć przebywali blisko siebie, patrzyli w różnych kierunkach, milczeli. Francuska pisarka przyznaje, że czasem wstydziła się tego świata „z nizin”, kiedy poznała inny. Eribon podobnie – wraz ze zmianą środowiska chciał nauczyć się mówić na nowo, stać się kimś, kto „nie zachowałby żadnych śladów swojego pochodzenia i kulturowej oraz językowej niższości w punkcie wyjścia”. Wstyd poprzedzał spojrzenie.
Francuski socjolog i filozof, wygląda na to, uczy się na nowo swojej mamy i siebie – kiedy ona, wiekowa i podupadająca na zdrowiu, ma znaleźć się w domu opieki. Czuje się on jednym z aktorów w „rytualnym spektaklu”, w którym „każdy udaje, że wierzy w grę drugiego, każdy udaje, że nie zna prawdy”. Podziwia jej bunt wyrażany krzykiem: „Nie, dam sobie- ra-dę! Chcę to zro-bić sama; więc sa-ma to zro-bię!!!”. Stara się rozumieć matczyne załamanie wywołane pewnego rodzaju utratą wolności. Jest bezradny, kiedy jego rodzicielka zaczyna słyszeć dźwięki, których nie słyszy on, i gdy nie chce rozmawiać z innymi. Autor wskazuje tu na kobietę, która wpatruje się uporczywie w jego mamę, może nawet nie widząc jej, gdyż „zatopiła się w wewnętrznej, milczącej kontemplacji swojej własnej przeszłości”; jest przepełniona bezsilną rozpaczą, że już nie ma żadnego wpływu na minione zdarzenia – już nie może wywołać odmiennych skutków czy zmienić ich znaczenia – a tym bardziej na te dzisiejsze, teraz może już tylko biernie cierpieć z tego powodu”.
Jednocześnie snuje opowieść o jej dorastaniu w sierocińcu i nieszczęśliwym małżeństwie, w którym nie brakowało akcentów humorystycznych (wątek Alaina Delona) i tragicznych. Komizm i tragizm jest obecny w kontekście matczynego rasizmu, na przykład jej zachowania wobec partnerki życiowej jednego z jej synów. Jest mowa o jej milczeniu podczas ciężkiej pracy dla zachowania etatu, o zapadaniu w drzemkę po powrocie z fabryki przed kolejnymi czynnościami rodzinnymi; jej lekturach, i o tym, jak nie została sekretarką. O synowskiej chęci zadania jej pytania, nawet jeśli może jest już za późno. O jej zakochaniu się w podeszłym wieku.
Didiera Eribona sytuacja z jego mamą jakby otwiera na nowo. Pozwala on poznać siebie jako kogoś, kto osiągnął coś dużego, choć musiał przebijać się choćby przez samotność wywołaną byciem gejem. A jednocześnie chce oddać głos mamie po raz ostatni, a to więcej niż nic. Pragnie mówić o niej, żeby żyła nadal.
W gruncie rzeczy wykrzykiwała mi swoją odmowę: nie godziła się na to, że jest opuszczona, zamknięta tu z ludźmi, których nie zna, lecz musi z nimi żyć, odcięta od świata, który do niej należał, gdy była jeszcze „u siebie”, i którego nie może odżałować, choć ten świat tak bardzo się skurczył – do bardzo niewielu kontaktów i wizyt – przez ostatnie lata, a zwłaszcza przez ostatnie miesiące. Teraz już nie jest u siebie, mimo wysiłków jej synów, w tym moich, by jej wmówić, że jest inaczej, i musi się uczyć obcowania z ludźmi, których nie wybierała, poznawania ludzi, z którymi nie ma najmniejszej chęci nawiązywać więzi, nawet podczas posiłków.
Rafał Kowalski © 2024
Didier Eribon (przełożył Jacek Giszczak), Życie, starość i śmierć kobiety z ludu, Wydawnictwo Karakter, Warszawa 2024, s. 304
