Kiedy chłopiec podszedł i stanął przed pulpitem, jego głos był cieńszy i bardziej melodyjny niż zwykle i Nechemia z przerażeniem zorientował się, jaką psotę ci dwoje uknuli. Szimel dał Szejnie swoje ubranie, bo byli tego samego wzrostu, ona zaś zakryła rude włosy dokładnie tałesem, by nikt nie zauważył zamiany. Ale miejscowe wyrostki, których nikt nie dałby rady oszukać, od razu domyślili się, w czym rzecz, podeszli do Szejny od tyłu, w czasie gdy recytowała słowa hymnu, i zerwali jej tałes z głowy, i oczom zdjętych grozą wiernych ukazał się ogniście rudy warkocz. Nechemia wyprowadził córkę za ucho z synagogi i zawlókł do domu z twarzą płonącą gniewem, lecz z sercem przepełnionym dumą.
Tytułowa postać tej powieści autorstwa Yakov Z. Mayer (wydanej przez Wydawnictwo Literackie, przetłumaczonej z hebrajskiego na polski przez Magdalena Sommer), łotrzykowskiej książki-drogi, nie jest świętym i grzesznikiem. W szalony czas, kiedy w XVII-wiecznym świecie wielu Żydów uznało Szabtaja Cwi za długo wyczekiwanego Mesjasza, Nechemia jest jak jego ojciec, który „nie wyróżniał się niczym szczególnym w swoim pokoleniu ani nie pochodził ze znaczącego rodu”. Uzdrawia i oszukuje. Uwielbia wędrować, lecz często nie wie, dokąd ma pójść i co osiągnąć. Jest uczonym w piśmie i sceptykiem (jego żona pyta, jak długo będzie jeszcze niedowiarkiem). Ma wrażenie, jakby nigdy nie robił nic wprost, chce powiedzieć prawdę – jednocześnie pyta sam siebie, gdzie ją znaleźć. Dlatego w tym wszystkim jest wiarygodny.
Żydom mieszkającym w tym czasie w wielu krajach, w tym w Polsce, przygnębienie z wielu powodów przybliżyło do myślenia, że właśnie Szabtaj Cwi wybawi ich z wygnania, powróci do ziemi dawno obiecanej, odbuduje Świątynię, poprawi los i wskaże, co robić. Dlatego wielu z nich postanawia ruszyć do serca Imperium Osmańskiego, gdzie domniemany Mesjasz przebywa. Wśród nich jest Nechemia, choć początkowo wcale tego nie planuje.
Jego droga wiedzie choćby przez Lwów, Częstochowę i Konstantynopol. Spotyka postacie barwne, jak papuga zwana Rabinem („Jeżeli na tym statku jest choć jeden mądry Żyd, to właśnie on”), karzeł Gimpel, kat Borys litościwy na swój sposób, tajemniczy niedźwiedź i niejaki Karawan Pasza ze swoją przestrogą: „Odkąd ruszymy, nie obowiązuje tu żadne inne prawo, ani królewskie, ani kościelne, nie ma Talmudu, Koranu ani Biblii. Ja tu jestem królem, rabinem, kadim i biskupem. Moje słowo jest święte”.
Przez życie Nechemii przewijają się też postacie autentyczne, wśród nich Berechia Berech Szapira, uczony wielki dosłownie i w przenośni. Są przebiegły mędrzec islamski Vani Efendi, przeklęci drukarze Heliczowie, William Szekspir i kaliski rabin Abele Gombiner – na wszystkich ścianach jego domu „biegły czarne linijki tekstu, niekończące się rzędy maleńkich, ściśniętych literek. (…) wyjąwszy nieduży skrawek za stołem wszystkie powierzchnie pokrywało pismo”. Do tego goje antysemici i sprawiedliwi. Święte księgi, kłótnie mędrców, tajemnicze opowieści – jak ta o zapadającym się kościele; mroczna izba z unoszącą się w niej kwaśną wonią, flakonikami z błękitnego szkła, papierami, piórem, miseczkami pełnymi kryształków i proszków, i drzemiącym kotem. Jakby tego było mało, tytułowy bohater mierzy się z dylematami i zbiegami okoliczności/przeznaczeniem, jak wtedy, kiedy w pewnej sytuacji naciska na spust pistoletu i…
W tej powieści, jak można się domyśleć, cel końcowy wydaje się istotny – ale jeszcze ważniejsza droga do niego i to, jaką naukę wyciągniemy dzięki myśleniu samodzielnemu, nie stadnemu („Człowiek przeżywa życie, ale czy coś z niego rozumie?”). Bo kto wie, czy istotniejsze od możliwości spotkania Szabtaja Cwi nie jest zetknięcie się z genialnym chłopcem i nowym znajomym zżeranym przez trąd; pomoc nawet postaci szemranej i docenienie geniuszu słowa niekoniecznie ze świętej księgi; następująca wymiana zdań z własną żoną: „– Nechemia – powiedziała na koniec. – Jesteś nareszcie. Została z ciebie skóra i kości, wyglądasz jak zabiedzona kura pod koniec zimy. – Popatrz, co za cud – powiedział Nechemia ciepło. – Całe ciało, które straciłem, przeszło w twoje podbródki”. Po czym obojgu stanęły łzy w oczach.
A w tym wszystkim tłumaczka (czyli współautorka książki) Magdalena Sommer ze swoimi nicponiami i obwiesiami, łachudrami i hałastrą, wielką ciżbą i kolejnym świetnym przekładem.
Żydzi tyle lat wyczekiwali Mesjasza, a jak w końcu się zjawił, dlaczego to wszystko jest takie trudne? Nie może jeść kugla i śledzia jak zwyczajny Żyd? (…) setki lat nosiliśmy Mesjasza w głowie, w wyobraźni, każdy wyobrażał sobie innego, a teraz nagle się zjawił. A skoro przyszedł, to jasne, że nie pasuje do Mesjasza, którego każdy ma w głowie. Trzeba dać się zaskoczyć, może uda mu się zaskoczyć także siebie? Rozumiesz w ogóle, co do ciebie mówię? Czy nie chcieliśmy, żeby Mesjasz był szalony?.
Rafał Kowalski © 2024
Yakov Z. Mayer, (tłumaczenie Magdalena Sommer), Nechemia, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024, s. 408
