Zaczyna padać. Pierwsze ostre, rzadkie, prędkie krople pędzą przez liście i po ziemi długim westchnieniem, jakby w uldze od nieznośnego napięcia. Są wielkie jak gruby śrut, ciepłe jak wystrzelone z lufy; zalewają lampę z wściekłym sykiem. (…) Pamiętam, jak za młodu wierzyłem, że śmierć to fenomen cielesny; teraz wiem, że to po prostu funkcja umysłu – oraz umysłów tych, którzy cierpią potem żałobę. Nihiliści mówią, że to koniec; fundamentaliści, że początek; a tak naprawdę to tylko jakby pojedynczy lokator czy rodzina wyprowadzali się z kamienicy czy z miasteczka.
Dla postaci w tej książce autorstwa Williama Faulknera (wydanej przez Wydawnictwo Znak Literanova, przetłumaczonej przez Jacek Dehnel) czymś normalnym wydaje się życie w stopieniu z naturą w kraju surowym i gwałtownym; w którym ciężka praca ma popłacić nagrodą „tam w górze” – gdzie według nich „każdy człek będzie równy i odebrane będzie przez Pana tym, co mają, a dane tym, co nie mają”. Ale że są ludźmi niezależnie od miejsca i czasu, mają swoje żale, tajemnice, pragnienia, przemyślenia na tematy istotne.
Umierająca kobieta ma życzenie: po jej śmierci najbliżsi mają pochować jej ciało w miejscu uprzednio wybranym przez nią. Jest oddalone od rodzinnego domu, szykuje się więc wyprawa ludzi prostych i biednych przez kraj, w którym wszystko „ciągnie się za długo”; kształtującym i tworzącym ludzkie życie „na swój nieustępliwy, ponury obraz i podobieństwo”.
Bywają maleńcy w „samotnej monotonii pustkowia”. Gdzie rzeka potrafi zagadywać pomrukami, a wiry to oznaka, że pod jej powierzchnią „coś wielkiego i żywego” wzburza się „na chwilę leniwego czuwania”. Drzewa pochylają się na wszystkie strony, pod niebem krążą sępy, dłoń głaszcząca konia czuje życie chodzące pod jego skórą. Złowiona ryba wyślizguje się z rąk, plaska o ziemię i kryje w pyle, jakby „wstydziła się nie żyć”.
Oni również nie boją się okazywać życia – w czynach, słowach i myślach, co może rodzić konflikty. Ojciec kłóci się z synem, brat poróżnia się z bratem, młoda dziewczyna w „męskim” świecie potrafi wyrzucić z siebie: „Ja po prostu bym chciała, żebyś ty, i on, i wszyscy mężczyźni świata, którzy dręczą nas za życia i szargają nas po śmierci (…)…”. Rozkłada się nie tylko ciało, emocje bywają gwałtowne i zmienne; raz padają słowa, że Bóg „doświadcza tych, których umiłował” – innym razem, że „jeśli jest jakiś Bóg to na co On w ogóle jest do diaska”. Słowa wypełniają pustkę, bywają też puste. Nic dziwnego, że według tego amerykańskiego Noblisty nie powinno się mieć pewności, kto „ma prawo mówić, czy ktoś jest szalony, czy nie jest”.
Jak każda książka przetłumaczona na język polski, również ta ma swojego współautora. Widzi mi się, że Jacek Dehnel Czytelniczkom i Czytelnikom oddaje nie tylko stopy „brzydko rozkłapciane”, ścibolenie, mamłanie prymki o dziąsła. W swoim posłowiu pisze o Faulknera nocnym zasiadaniu do jego biurka, którym w przypadku tworzenia „Gdy leżę, konając” była taczka odwrócona do góry dnem. O sensie kolejnych przekładów i porównaniu tej powieści do „Odysei” Homera. Przytacza słowa pisarki Carson McCullers, jak to czytająca/czytający może być „zagubiony i urażony”, jeśli autorka/autor jakąś tragedię zamyka w jednym zdaniu, bez „widocznego współczucia” i „bez komentarza”, od razu przechodzi „do jakiegoś banalnego szczegółu”.
Cóż, jedna z postaci w tej książce mawia, życie nie po to jest, by było łatwo – bo inaczej człowiek na przykład nie miałby powodu, by starać się być dobrym.
Dźwiga, unosząc całą jedną stronę tak nagle, że wszyscy wyskakujemy w górę, żeby złapać równowagę, zanim zupełnie ją przewróci. A ona przez chwilę się opiera, jakby naumyślnie, jakby wewnątrz to jej wychudłe jak szczapa ciało, choć martwe, chwytało się z furią jakiegoś rodzaju skromności, jakby próbowała ukryć powalaną część garderoby, którą ciało powalało wbrew jej woli. A potem się wyzwala, unosząc się nagle, jakby to wychudzenie jej ciała dodało deskom lekkości albo jakby, widząc, że mają z niej zedrzeć ubranie, rzuciła się za nim niespodzianie z pogoń, w namiętnym sprzeciwie, który kpi z własnych pragnień i potrzeb.
Rafał Kowalski © 2024
William Faulkner, (tłumaczenie Jacek Dehnel), Gdy leżę, konając, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2024, s. 320
