Tkwią w nieodkrytych jeszcze zakamarkach (…) Przykryte ziemią, stają się podłożem nowych osiedli, budowanych na zgliszczach getta – jak powojenny Muranów. (…) Wśród wykopanych wtedy obiektów znajduje się łyżka wrośnięta w kawałek korzenia. Łyżka pochodzi z terenu getta. Owinęła się wokół jej trzonka organiczna tkanka. Korzeń oblał łyżkę, wchłonął ją w siebie, objął serdecznym uściskiem. (…) Kto jadł nią zupę (bo to jest łyżka stołowa, a nie łyżeczka do herbaty)? Na czyim stole leżała, przy czyim talerzu? Co się stało z jej właścicielami? Jaką drogę przeszła od szuflady ze sztućcami do ziemi i symbiotycznego uścisku z korzeniem?.
Profesora Jacka Leociaka wędrówka po Muranowie jest lekcją uważnego patrzenia i słuchania. Dostrzegania w miejscu-po-getcie tamtego świata niczym starego tekstu, który nie znika całkowicie, prześwituje przez nową warstwę pisma. Usłyszenia życia w wielkim milczeniu pośród gwaru współczesnego miasta… Spaceruje ze zdjęciami, rzeczami, świadectwami często mocno zniszczonymi, cudem ocalałymi. Zatrzymuje się na dłuższą chwilę, by napisać wybitną książkę „Podziemny Muranów” (wydaną przez Wydawnictwo Czarne; z reporterskimi fotografiami autorstwa Artur Żmijewski, dopełniającymi konkretne wątki w tej publikacji), po czym znów rusza.
Profesor staje na odsłoniętym bruku podwórka przy ulicy Gęsiej 33. Nie jest sam. Towarzyszy mu czterdziestu trzech mieszkańców nieistniejącej już w tym miejscu kamienicy, których odnalazł do tej pory (wszystkich było czterystu pięćdziesięciu). Z poczuciem, jakby zdjęty został „śmiertelny całun okrywający zwłoki tej części Warszawy, naznaczonej gettem i Zagładą”, przywołuje ich z imienia i nazwiska. Perukarz Gabriel Borensztejn, sklepowa Brandla Puszet, woreczkarz Izrael Hecht… Wymienia wszystkich spod tego adresu, których zdążył poznać przed napisaniem tej książki.
Przeszłości nie zmieni, ale wraca do niej. By opowiedzieć o Muranowie z jego rzeczkami wijącymi się wśród ogrodów, stawami, wiatrakami. O wspaniałych osiągnięciach w różnych dziedzinach i nędzy tam, gdzie z trudem docierało słońce dosłownie i w przenośni. Mikrokosmosie z „nieskończoną różnorodnością form przejawów życia”; właśnie – pełni życia („Nie sposób wymienić wszystkich pracowni, warsztatów, składów, sklepów i sklepików z tym asortymentem. Były ich setki! Tylko na odcinku Gęsiej między Nalewkami i Zamenhofa naliczyłem ich aż 484”), fizycznie unicestwionego podczas Zagłady. W mieście, które przed wybuchem II wojny światowej było największym skupiskiem Żydów w Europie i drugim, po Nowym Jorku, na świecie.
Dlatego bezcenny jest każdy ślad tego, co było jeszcze niedawno. Odnaleziona łyżka wrośnięta w kawałek korzenia i twarz kolaboranta Józefa Andrzeja Szeryńskiego – zdeformowana po zamachu na niego przez ranę, która nadała mu wyraz groteskowego uśmiechu. Klon przez lata towarzyszący życiu Autora i rozpacz Abrahama Lewina po utracie żony; odczuwany przez niego wstyd, że nie był z nią do końca, że wspólnie nie poszli na Umschlagplatz.
To także napisany ołówkiem gryps Hindy Buki i dziennik Racheli Auerbach, gdzie „świat wielkiej akcji likwidacyjnej to świat bez Boga, to świat nie-człowieka, to także świat, w którym – być może – >>sam szatan płacze<<”. Atmosfera gettowych bunkrów przepełniona ciemnościami i smrodem, głodem i pragnieniem, decyzjami dotyczącymi płaczących dzieci, ciągłą obawą przed odkryciem i czekaniem będącym „torturą, od której nie można uciec, która zamyka czekającego w klatce lęku”.
To również kapral Wiktor Załek, który zgłosił się na ochotnika do rozstrzeliwania warszawskich Żydów, i pułkownik Władysław Kowalski – przebywał w bunkrze „wraz ze swoimi żydowskimi podopiecznymi, których ukrywał po aryjskiej stronie, opiekował się nimi podczas powstania warszawskiego, a potem został z nimi w gruzach”. Ludzkie hieny, sprawiedliwi, nierówna walka o ludzką godność i cztery żywioły. Maleńki synek Stelli Fiselseid, dyskutowane do dziś powstańcze decyzje Mordechaja Anielewicza, potrzeba bliskości pod ziemią płonącego getta, skarb bezcenny na skalę światową zwany Archiwum Ringelbluma. I już po wszystkim stwierdzenie Zusmana Segadłowicza: „Co więc pozostało? Krzyczeć? Umarli nie słyszą, a świat żywych jest bardziej martwy niż świat umarłych”.
W świecie żywych są jednak tacy, którzy chcą widzieć dokładniej, słyszeć lepiej, odkrywać, ocalać, pamiętać, nasycać sensem pustkę – by „to, co nieobecne na powierzchni, zaistniało i stało się obecne”. Żeby kolejny Abraham Lewin nie musiał już pisać w rozpaczy: „Boże, dlaczego tak się z nami stało? I dlaczego cały świat jest głuchy na nasze wołanie? Ziemio, ziemio, nie zakrywaj naszej krwi i niechaj wszędzie dotrze nasz krzyk!”.
Profesor Jacek Leociak wędruje dalej. Można się do niego przyłączyć; można również pójść na taki spacer samemu – nie tylko po Muranowie, także w swoim mieście, wsi, miasteczku.
W tych słowach Marylki, zapisanych już w bunkrze na kartkowanych stronach szkolnego zeszytu, mieści się esencja doświadczenia, do którego staram się docierać w tej książce: zejście pod ziemię jako przemiana egzystencjalna, wejście w nowy – by tak rzec – bunkrowy stan istnienia. Bycie w ukryciu to doświadczenie egzystencji zdegradowanej, ujętej w kleszcze lęku, skrajnej deprywacji, fizycznej i psychicznej tortury. A jednocześnie to uparte trzymanie się życia w absurdalnej, wydawałoby się, nadziei wbrew nadziei.
Rafał Kowalski © 2024
Jacek Leociak (z fotografiami Artura Zmijewskiego), Podziwiamy Muranów, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, s. 344
