Ale w Odrzanii wydarzyło się coś znacznie istotniejszego niż wymiana ludności. Tutaj w melanżu kultury polskiej, niemieckiej i miejscowej powstało coś, czego jeszcze nie rozumiem, ale już powoli wyczuwam – dolnośląskość, szczecińskość czy lubuskość. A może po prostu – odrzańskość. (…) podejrzewam, że tożsamość tych, którzy nazywają siebie Dolnoślązakami, nie jest wyzwaniem rzuconym polskości jako takiej. Podejrzewam, że to kolejna odsłona sporu odrzańsko-wiślańskiego, sporu o to, czym polskość ma być. Oraz o to, czy musi być tylko jedna polskość.
Zbigniew Rokita, nazywający siebie „kundlem Ziem Odzyskanych”, w swej poprzedniej książce (Kajś, Wydawnictwo Czarne) pisze m.in. o pięknie różnorodności w jednym organizmie; lepieniu tożsamości na przykład z miejscowych mitów, żalów, megalomanii i stereotypów. Tam reporterskim światłem omiata Górny Śląsk. W najnowszej publikacji (wydanej przez Znak Literanova) w podobny sposób układa puzzle na poniemieckich ziemiach przyłączonych do Polski po II wojnie światowej. Tam, gdzie widzi „szwy, którymi Polski pozszywano, a które na złość zszywającym nie chciały się wchłonąć”.
Na peryferiach Wrocławia wędruje między drzewami i porzuconymi nagrobkami. Jeden z nich należał do Emila Vogela, miejscowego urzędnika zmarłego osiem lat przed dojściem nazistów do władzy. Autor błąka się tam z Alanem Weissem, rekonstruktorem życiorysów breslauerskich bohaterów nagrobków, który mówi mu: „Ja jestem tutejszy, dolnośląski, jak te nagrobki”. W stolicy województwa pomorskiego szef miejscowego Muzeum Narodowego Jacek Friedrich podkreśla, że oblicze Gdańska po 1945 roku to „i stare, nowe, i prawdziwe, i nieprawdziwe”, zaś tutejszy ceniony historyk Jan Daniluk obala mit dotyczący Wolnego Miasta Gdańska. Zbigniew Rokita w Szczecinie dowiaduje się o kontrowersjach związanych z upamiętnieniem Hermanna Hakena, nadburmistrza, wielce zasłużonego dla rozwoju miasta w pierwszych dekadach ubiegłego wieku, kiedy nosiło nazwę Stettin („Dla jednych Haken był Niemcem, a dla drugich szczecinianinem”). Zaś w Gorzowie Wielkopolskim, przy okazji debaty o dziełach sztuki pojawia się pytanie, czy „Gorzów to spadkobierca Landsbergu i ma prawo do jego dziedzictwa, a może to dwa różne miasta?”.
Ta książka utkana jest z szukania tożsamości, strachu przed powrotem złej przeszłości, przedmiotów na ścianach i szaberplacach (działający budzik z napisem „Breslau” zniszczyć czy zostawić, skoro „czas jest przecież jeden dla Niemców i Polaków?”). Zlepiona jest z duchów i mitów dotyczących Piastów, lwowskości Wrocławia, przedwojennej polskości Szczecina; z opowieści o tych, którzy odeszli (choć nie od razu i nie wszyscy), i o przybyłych na ich miejsce do krainy nie „miodem i mlekiem płynącej” – lecz (według Rokity) raczej „polskim potem, niemiecką krwią i sowieckim nasieniem”. Oswajanej żmudną i mozolną pracą, nie wspaniałymi zrywami romantycznymi.
Autor przyznaje w Odrzanii…, że cały czas się uczy. Dlatego pisze, że nie śmieje się z treści tablic takich, jak ta na wrocławskim Ostrowie Tumskim: „Dnia 3 czerwca 1821 Julian Ursyn Niemcewicz był w kościele św. Krzyża i wysłuchał polskiego kazania”. Dlaczego? Dla niego nie symbolizują już one „groteskowej polonizacji, ale ludzką potrzebę zakorzenienia, lęki i obawy pierwszych osadników, ich próby oswojenia sobie tej dzikiej krainy. Symbolizują emocje, które wiele osób w innych sprawach odczuwa również dziś”. Zaś rozmowa w Kostrzynie nad Odrą z blisko stuletnim Zbigniewem Czarnuchem – wychowanym na „pieśniach i książkach antybolszewickich” i wierzącego w tużpowojenny ustrój – w jego głowie rodzi myśl: „Mogę się zarzekać, że sam nie uwierzyłbym w marksizm, ale takie zarzekanie miałoby w sobie tyle samo bohaterstwa, ile zapewnianie, że podczas wojny ukrywałbym pod podłogą Żyda”.
Wobec tego w tej książce – obok tak plastycznych zdań: „W odrzańskich budynkach są tysiące norek zamieszkanych przez małe kuleczki z sowieckich karabinów” – kilka razy pojawia się słowo „jein”: połączenie niemieckich „tak” i „nie”. Bo świat nie jest czarno-biały, stąd na przykład duża ojczyzna – według jednego z rozmówców Autora – oparta jest na „zwycięstwach i porażkach, wrogach i sprzymierzeńcach”, zaś w ojczyźnie małej „bardziej liczy się to, co zrobiłeś dla tego miejsca, a mniej to, kim byłeś – Niemcem, Polakiem czy Żydem”. Zasługujesz na pamięć, skoro zbudowałeś, stworzyłeś.
Zaraz obok odrzańskiego mostu było tam kino. Przed wojną, za Niemca, widniał na nim złożony z dziesięciu sporej wielkości liter szyld „FILMPALAST”. Po wojnie Polacy postanowili nazwać obiekt >>KINO PIAST<<, a w nowym szyldzie do słowa „PIAST” wykorzystali gotowe już literki poniemieckie. Kilkanaście lat temu kino zamknięto, budynek dziadział, litery znikały, napis się przerzedzał, ale przerzedzając się, zaczął opowiadać całą historię poniemieckich ziem. Najpierw odpadły dwie pierwsze litery i zostało „NO PIAST” – „nie ma Piastów”. Później zniknęła jeszcze literka „I” i dziś na budynku przy Jedności Robotniczej jest napis „NO PAST” – „nie ma przeszłości”. Czekam, która literka odpadnie następna. Być może kino nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Rafał Kowalski © 2024
P.S. Zbigniew Rokita będzie gościem Płocki Ośrodek Kultury i Sztuki im. Themersonów; 1 lutego br. spotkanie z nim poprowadzi Renata Jaskulska.
Zbigniew Rokita, Odrzania. Podróż po ziemiach odzyskanych, Wydawnictwo Znak, Kraków 2023, s. 320
