Czasem wyobrażam sobie, że jej śmiech, ten głośny zaraźliwy śmiech wciąż krąży gdzieś we Wszechświecie, przechwycony przez jakiegoś satelitę, krąży i krąży bez końca – tajemniczy zapętlony sygnał, w którym zawiera się wszystko, wszyściusieńko – i niesie się echem w równoległych wszechświatach, a może, kto wie, może dociera nawet do wszystkich tych fejkowych ciał niebieskich, pod samo sklepienie kopuły wznoszącej się nad naszą płaską Ziemią, i będzie tak krążył już zawsze, całe eony wieków, nie potrzeba tu żadnych baterii ani gniazdek, bo tym, co utrzymuje go w ruchu, co go zasila i karmi, jest on sam.
Po zakończeniu tej książki (przetłumaczonej przez Agatę Wróbel, wydanej przez Wydawnictwo Dowody w serii Stehlík) została umieszczona notka: „Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych, możesz otrzymać wsparcie, dzwoniąc pod numer telefonu zaufania fundacji Dajemy Dzieciom Siłę (116 111, całodobowy) czy telefonu zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym, psychologicznym czy prawnym (116 123, całodobowy)”. Bo czeska pisarka Lucie Faulerová napisała powieść przede wszystkim o szukaniu czegoś w braku, ale też próbie ocalania i do czego mamy prawo w tym temacie.
W „Śmierteńce” ktoś bliski nieżyjącej osobie walczy o prawdę o niej. Żeby w pożegnalnej odezwie znalazły się słowa „Pociąg raźno toczy się, każdy dotrze tam, gdzie chce” („Zawsze to mówiła, kiedy składała komuś życzenia. Albo kiedy komuś co się stało. Nie pamiętacie?”); by na pogrzebie została puszczona piosenka uwielbiana przez zmarłą i wszyscy poznali prawdziwy powód jej śmierci. Te działania spotykają się z oporem („Znasz ludzi, cała wieś by gadała”).
Walcząca nie popuszcza, bo z tą postacią łączyła ją wyjątkowa więź. Autorka przytacza wiele ich rozmów, w których skrzy się od wdzięcznych żartów, erotycznych aluzji, tematów bardzo poważnych. Kiedy jedna mówi: „Nie umiałabym żyć z myślą, że cię zabiłam, miałabym wyrzuty sumienia… Więc prędzej czy później i tak musiałabym ze sobą skończyć”, druga odpowiada: „Gdybyś chciała, bez problemu bym cię zabiła. Ale wiem, że chcesz żyć, więc nie zrobiłabym czegoś takiego”. Śmierć przerywa to wszystko i żyjąca rozmówczyni ciężko sobie z tym radzi. Obsesyjnie wraca do przeszłości, ma kłopoty z ułożeniem sobie życia zawodowego i osobistego, rozpada się psychicznie i fizycznie.
W dzieciństwie chciała umieć zniknąć, przekonać się, że trafia zniknięty człowiek; ale potem pragnęła wrócić. Również teraz tym, co pozwala jej nie pójść na dno bez ruchu, jest szukanie bliskości: „Dotykam nieznajomych. Umyślnie. Naprzykrzałam się tak już całemu mnóstwu ludzi, ukradkiem i zupełnie otwarcie. Niewykluczone, że gdzieś – na przykład na jakimś przystanku – wisi mój wizerunek z ostrzeżeniem, żeby trzymać się ode mnie z daleka. Ołówkowy portret zdeformowanej twarzy, sporządzony na podstawie zeznań ofiar i naocznych świadków”. Także myślenie o zmarłej, bój o prawdę o niej i zastanawianie się, czy można było zrobić coś, by zapobiec tej śmierci, innym też.
To duży dylemat towarzyszący tej książce: czy możemy czemuś zapobiec, do czego mamy tutaj prawo. Pojawia się na przykład japoński pisarz utrzymujący, że w swojej książce „nie chciał popchnąć nikogo z czytelników do samobójstwa, a jedynie uczynić świat miejscem znośniejszym do życia: w sytuacji, w której jedynym wyjściem wydaje się śmierć, lektura takiego poradnika może przynieść człowiekowi ulgę”. Są też słowa Seneki, że ostatecznym dowodem na wolność człowieka jest samobójstwo. Pojawia się Albert Camus ze swoją wizją Syzyfa – sugestią, że tę mityczną postać toczącą kamień i trzymającą swój los we własnych rękach, trzeba wyobrażać sobie szczęśliwą.
Sporo w tej książce rozważań o samobójstwie. Niekiedy wręcz reporterskich, jak wątek francuskiego lekarza, którzy przeanalizował przeszło cztery tysiące przypadków pod kątem tego, w co byli ubrani samobójcy w chwili śmierci. Pojawia się myślenie o miotaniu się samobójców między pragnieniem życia a pragnieniem śmierci, i pytanie o sens umierania.
Jest też patrzenie na zachodzące słońce, ciepłe i miękkie światło rozlewające się po okolicy. Według postaci stworzonej przez Autorkę ten widok może obiecywać spokój, który nie przychodzi.
Ale przecież ten sam widok może nieść również piękno i nadzieję.
Mówię Adamowi, że ocaliłam śmierć i ze teraz ona próbuje mnie dopaść. Mówię, że czasem Marzanna pochodzi do mnie blisko, bliziutko i czuję się wtedy, jakbym rozpadała się na kawałki, jakby moja głowa już nie była moją głową, jakby moje ciało wcale nie było moje, że boję się, bo Marzanna chce mnie uścisnąć, że jeśli jej się uda, to zniknę, ale nie tak na trochę – na zawsze, nigdy już nie wrócę, że czasem sama w końcu sobie idzie, zostawia mnie w spokoju, a czasem nie chce odejść i wtedy za wszelką cenę próbuję jej się wymknąć. A Adam mówi, że wcale nie muszę uciekać, żebym spróbowała ją objąć pierwsza. I wtedy przestanę się bać?, pytam. Nie, pewnie dalej będziesz się bała. Ale to nie szkodzi.
P.S. Warto docenić pracę tłumaczki – choćby za to, że z dużym wyczuciem podeszła do zdań i zwrotów znamionujących kłopoty z mówieniem, jak „Fchychko fpochomku”.
Rafał Kowalski © 2023
Lucie Faulerová, Śmierteńka, przełożyła Agata Wróbel, Wydawnictwo Dowody, Warszawa 2023, s. 176
