Stali na szczycie budynku, a przed nimi rozpościerała się panorama miasta. Morze ognia i dymu z wyszczerbionymi kikutami budynków całkowicie zasłaniało zatokę. Na próżno było szukać połyskującej wody. Płonęły wieże kościelne, kamienice, Max patrzył na wyszczerbione mosty i na szkielety magazynów na Lastadie i gruzy Kneiphofu – pamiątkę po nalotach RAF-u, która straszyła ich od zeszłego lata. Było dziwnie cicho. Zdawało mu się, że huk artylerii ustał, nieba nie przecinał ani jeden pocisk, jakby słyszał tylko głos buzującego płomienia. Coś go oślepiło i zakrył oczy dłonią. Stał tak chwilę, nim znowu odważył się spojrzeć na bezkres zniszczenia. Königsberg. Perła północy. Niemal zrównany z ziemią.
Ishbel Szatrawska jest jak zespół muzyczny, który po sukcesie jednej płyty nie nagrywa kolejnej podobnej; chce wymyślać się na nowo, zaskoczyć. Po powodzeniu ubiegłorocznej książki Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia – właściwie błyskotliwego gotowca na sztukę teatralną – tym razem oferuje powieść (obie pozycje wydało Wydawnictwo Cyranka). Inna forma literacka, odmienna sceneria wydarzeń – choć tu i tam to samo znaczą przemoc, samotność, kreowanie się na bycie lepszym od drugiego człowieka, uwikłanie w tryby Historii.
Toń dzieje się w przeszłości i współcześnie. Przede wszystkim w regionie mocno zróżnicowanym etnicznie. Tam, gdzie wciąż słyszy się o uzbrojonych bandach. Gdzie rabują „żołnierze, cywile, Rosjanie i Polacy, strzały niosły się kilometrami i tylko las pozostawał niewzruszony, jakby martwo przyglądał się temu, co znał od zarania dziejów”. Ten las widzi, jak Rastemburg staje się Kętrzynem, a Königsberg przestaje być tym, czym jest przez wieki. Tutaj niemal każdy przed czymś ucieka. Skądś przybywa, zatrzymuje się lub zmierza dalej. Mieszają się języki i nikt nie może powiedzieć, że jej stuprocentowym Litwinem, Niemcem, Polakiem… Nie sposób też określić poszczególnych postaci jednoznacznie jako dobrych i złych.
Dla jednych gwałt może być aktem dziejowej sprawiedliwości, dla drugich jest czynem haniebnym niezależnie od okoliczności. Ktoś zrozumie dziekana na uczelni, gdy sugeruje rozmówczyni, że „przy tym ministrze” to nie jest właściwy czas na badania przemocy wobec konkretnych kobiet – ktoś inny powie, że jest on zwykłym tchórzem bez odwagi głoszenia i bronienia własnego zdania („Ci ludzie za chwilę poumierają. Panie dziekanie, zaraz nie będzie z kim rozmawiać. (…) Tylko, widzi pani, oni nie myślą w ten sposób. Oni zadają tylko jedno pytanie: szkaluje Polskę czy jej nie szkaluje?”). Można zabić przemocowca? Niechcianą ciążę można usunąć, czy jednak warto trzymać obowiązującego prawa? Podczas lektury kilka razy łapałem się na „dialogu” z Autorką, na przykład: „I po coś pozwoliła, by on wypuścił ją z ramion, nie poszedł z nią?”… A przecież Autorka kreuje sytuacje, ich ocena należy do Czytelniczek i Czytelników.
W tej książce jest miejsce dla sceny z płonącym Königsbergiem, i dla komara, który „rozciapał się na miazgę, a kołnierz białej koszuli momentalnie nasiąkł krwią”. Dla pogmatwanych relacji syna z ojcem i matki z córką („Myślała o matce, o latach konfliktów, o tym, że kiedyś ją kochała, ale zawsze czuła się odrzucana, a teraz, kiedy potrzebowała jej ciepła i wsparcia, ona nie była w stanie niczego z siebie wykrzesać”) – i dla matczynej miłości do dziecka, która za wszelką cenę nie chce, by ono zostało na wsi.
Jest przestrzeń na stopniowanie napięcia („I wtedy w jednej z ulic wyskoczył jeleń. Stanął na środku skrzyżowania i zastrzygł uszami. Max zastygł bez ruchu. Nie chciał go spłoszyć. (…) Co go spłoszyło? Co czaiło się na północnym wschodzie? I co było już na tyle blisko, że jeleń zaryzykował ucieczkę do miasta?”); na pierwsze papierosy i debiutancki seks; na mitologię Prusów; na człowieczy sposób, jak żyć w „krajobrazie chimerycznym i nieprzewidywalnym jak żywy organizm”; na rozbrajanie narodowych mitów, jak ten o Napoleonie i Hitlerze; na szczegóły – choćby w formie przedmiotów, jak tekturowe pudło z logotypem Gehlaar Marzipan, skórzana apteczka po nieznanym ojcu i rzeczy, w których kryje się ludzka krzywda; na barwne postaci, jak sardoniczny chirurg-arystokrata („Lehndorff naprzemiennie pogwizdywał i nucił. Anneliese podawała mu narzędzia. Johanna stała z blaszaną miską, do której Lehndorff wrzucał odpady. Max patrzył na jego spokojną twarz, a potem nerwowo zerknął na pomiary i na pacjenta. – Siódma Beethovena – zagaił Lehndorff. Brzdęk. W misce wylądował odłamek pocisku. – Pamięta pan? – Znów zagwizdał. – Allegretto, druga część. (…) Widzi pan, ja mam teorię, że muzyka to królowa wszystkich sztuk”); na kobiecą odwagę i słabości, męskie tchórzostwo i opiekuńczość.
Bywają tu zdania niczym celna seria z karabinu („Przecież ty kochasz Kraków. Dlatego tak cię wkurwia”) i działające na wyobraźnię, na przykład: „Zawinięty w skóry leżał na wznak. Korony drzew przesuwały się po nieboskłonie i czuł się jak dziecko w kołysce, a świerki i sosny podziwiały go milcząco jak najstarsi członkowie rodziny”. Również literackie obrazy, jak ten w mrowiem ludzkich punkcików uporczywie toczących się po lodzie – przywodzący na myśl „zimowe” arcydzieła malarskie autorstwa Petera Breugela Starszego.
Na to wszystko spoglądają pewien dom, prastary las ścielący się kilometrami i mazurskie gwiazdy, wielkie jak pięści. I kładzie się cieniem zdanie o Kainie, który zabił swojego brata Alba – według wspomnianego chirurga tłumaczące całą historię ludzkości.
Pod murem szaletu kulił się bezpański pies. Tłum czekał na hycla, dyskutując z przejęciem nad niewydolnością niektórych jednostek miejskich władz. Narzekano na rzekomo powszechny problem bezpańskich zwierząt. Ktoś wymądrzał się na temat tresury. Pies warczał i łypał na zebranych przerażonym wzrokiem, sygnalizując, by się do niego nie zbliżano. Dwóch policjantów z przytroczonymi u pasa pałkami próbowało zapanować nad tłumem i odsunąć ludzi od zwierzęcia. Patrzyli na nie z politowaniem, jakby nie mieściło im się w głowach, że oprócz dostojnych psów policyjnych, wojskowych czy myśliwskich, oprócz kanapowych pikusiów mogą występować w przyrodzie takie okazy – kundle ze skundloną sierścią.
Rafał Kowalski © 2023
Ishabel Szatrawska, Toń, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2023, s. 408
